wtorek, 29 kwietnia 2014

3. Where She Is, Robin?


        Lunch zakończył się zaraz po tym, jak Justin oznajmił, że musi jechać  w sprawach biznesowych na Brooklyn. Jego matka była wprost zachwycona zdolnościami swojego syna, o których opowiadała w czasie wędrówki do samochodu. Oczywiście także mówiła o jego wadach, które są mniejszością, co do pozytywnych stron charakteru chłopaka. Ukradkiem zauważyłam, jak uważnie Rebecca słucha żony John'a. Czasem zaśmiała się z naszą towarzyszką, albo przyznawała racje.
- Dziękuję za świetny czas, kochana. – Za ćwierkotała Elizabeth.
- Oh, my dziękujemy.- Mama powiedziała uśmiechając się, pociągnęła Panią Haris do pożegnalnego uścisku.
Pomachałam Eliz i wsiadłam do czarnego  Lexus’a. Przesuwając się do samych drzwi po drugiej stronie. Nie chciałabym siedzieć blisko rodzicielki w czasie jej furii.
- Marco, zawieź nas do domu. - Rebecca oznajmiła usadawiając się na białej skórze samochodu. Mężczyzna  przytaknął zmieszany, gdy ujrzał moje ciało przyciśniętej do drzwi  po lewej stronie Re. Kobieta w pewnym momencie spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała. Spuściłam głowę, bawiąc się biała nitką wystając z szwów od wewnętrznej strony ud.
W sumie byłam zaskoczona jej spokojem, czułam się trochę nie na miejscu, ponieważ zazwyczaj krzyczała na mnie o najmniejsze gówno, jakie zrobiłam. Obawiam się, że ona spiskuje z Elizabeth, może absurdalnie to brzmi, jednak po niej mogę wszystkiego się spodziewać. Miesiąc temu zaprosiła Kayl’a Faier’a i jego rodziców Marie, Marka na zapoznawczą kolacje, nawet nie sądziłam, że kolejny raz to zrobi. Jego ojciec jest właścicielem spółki hoteli  wokół Manhattan’u i z pewnością, dlatego Re wybrała Kayl’a. Wmawiałam mi, że jest doskonałą partią na małżonka i towarzysza na resztę życia. Jednak zapomniała, że to ja powinnam wybrać osobę, z którą mam dzielić się każdym kawałkiem siebie samej.

Samochód okrążył niewielki klomb z rabatkami i zatrzymał się przed mahoniowymi drzwiami domu, spojrzałam na biały budynek, w którym aktualnie mieszkam, moje usta opuściło ciche jękniecie. Wspominając czas, gdy byłam mała i z radością biegłam ze szkoły do niewielkiego domu na obrzeżach Nowego Jorku, oparłam czoło o szybie. Moje dzieciństwo nie trwało zbyt długo po śmierci babci wszystko diametralnie zmieniło się, nagle zyskaliśmy bogactwo, wpływy i "przyjaciół naszej rodziny".
Kobieta obok mnie odchrząknęła i z gracją wyszła, gdy Marco otworzył jej drzwi. Nie chcąc dłużej siedzieć w aucie poszłam śladem matki, a moje ciało odprężyło się, gdy lekki wiatr otarł się o gołą skòrę.
Matka patrzyła na mnie karcąco, usta miała ułożone w cienką linie, a dłonie powędrowały na biodra odziane beżowa obcisłą sukienkę z dużym dekoltem sięgająca do kolan.
- Czy ty zawsze musisz być taka..- Wskazała zrezygnowana dłońmi na moja sylwetkę.
- Daruj sobie. – Mruknęłam lekceważąco okrążając Lexus’a. Stanęłam na pierwszym stopniu z dwóch, a następnie na drugi, niespodziewanie drzwi otworzyły się ukazując Aubree w kwiecistej sukience, która idealnie podkreślała je wąską talie, a na twarzy widniał  wielki uśmiechem.
- Cześć, skarbie.
- Oh, Bree. - Westchnęłam wtulając się w delikatną posturę dziewczyny. Rebecca  przeszła koło nas mówiąc coś pod nosem, przy okazji trącając moje ramie swoim.
- Co się stało? - Aubree odsunęła się ode mnie, jej oczy spotkały się z moimi.
- Nic, kompletnie nic. - Wzruszyłam ramionami, patrząc za nią gdzie w czarnym garniturze  stał  Robin, jego wzrok padł na mnie. Dreszcze na moim ciele sprawiły, że moja niania odwróciła się stając u mojego boku, jej palce oplotły moją dłoń.
- Córko. - Skinął.
- Ojcze. - Powtórzyłam czynność mężczyzny.
-Idź do pokoju.- Aubree szepnęła, popychając mnie do przodu. Zdezorientowana, popatrzyłam raz na ojca raz na kobietę. - Idź.
Skinęłam, ominęłam Robina z wielka ulga. Truchtem pokonałam schody, potykając się o kilka stopni. Wpadając do pokoju zamknęłam drzwi. Telefon wibrował w mojej kieszeni, drżącymi rękami wyjęłam urządzenie. Od razu się rozłączyłam widząc imię Matt’a. Nie chce go słyszeć, nie chce czuć tego bólu, strachu. Nienawidzę tego sajgonu, w którym mieszkam! Pociągnęłam za włosy modląc się w duchu, że on nie ma nic wspólnego z zajściem na dole. Usiadłam na podłodze, a plecy oparłam o ramę łóżka. Telefon wibrował na podłodze wprawiając mnie w szał. Mogłam go wyłączyć, ale to nie było żadne wyjście. Nie mogę całe życie wspominać tego wydarzenia.  Słyszałam wymianę zdań miedzy Robin’em, a Aubree, co prawda nie wyraźnie, ale byłam wręcz pewna, ze chodzi o mnie. Na czworaka dotarłam do drzwi, przyłożyłam ucho do drewnianej powłoki. Przysłuchując się sytuacji, która ma miejsce na dole. Wcale nie twierdze, ze dobrze robie.
- Co ty tu robisz?! - Kobieta wrzasnęła, najprawdopodobniej do przybyłego gościa.
- O co Ci chodzi do cholery! - Męski glos odpowiedział w złości, a mój żołądek zacisnął się ze strachu.
- Ty dobrze wiesz, o co. - Zaczęła srogo.- Nie masz prawa tu przychodzić. - Warknęła. Najprawdopodobniej jej wzrok był utkwiony w jego czarniawych tęczówkach.
- Aubree. - Zaczął. - Jesteś jedynie personelem i uwierz mi nie masz nic tu do gadania. - Zaśmiał się gardłowo.
Moje dłonie zaczęły pocić się, a po policzkach płynęły łzy, gdy wspomnienia wirowały przed moimi oczami.
- Zamknij się do cholery!- Zabrzmiał glos ojca. - Ona ma większe prawo do bycia tu niż ty, Matt.
- I kto to mówi? - Zadrwił. - Facet, który jest nikim w oczach rodziny, zwłaszcza dla Alex. - Zauważył.
On wspomniał mnie, powiedział moje imię. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała, gdy wciągałam w siebie powietrze, aby uspokoić się. Czułam, jak każdy włosek na moim karku stoi dęba, a nieprzyjemna sensacja w żołądku przyprawia mnie o wymioty.
- Nie masz zielonego pojęcia o tym, co się dzieje w tym domu, nie po tym co robiłeś! - Wrzasnął.
Moje serce waliło, a gardło zaciskało się z żalu i strachu.
- Gdzie kurwa ona jest, Robin?! - Drugi głos odezwał się, a moje przerażenie było jeszcze bardziej namacalne.
- No proszę, kogo ja tu widzę. - Śmiech mojej niani wypełnił moje bębenki, dzięki czemu uspokoiłam się na tyle, aby oddychać wolniej.
- Zamknij się suko! - Burknął. - Gdzie ona jest? - Powtórzył, zamarłam. A sekundy ciszy były jak godziny.
- Nie ma jej tu. - Cichy głos matki sprawił, ze spięłam się. - Idźcie stąd, bo wezwę policje. Zbyt wiele zrobiliście.
-Oh, Becca chcemy o wiele więcej, gdzie ona jest?!- Krzyknął kończąc zdanie.
- Faktycznie nie obchodzi nas. - Glos Robina trafił we mnie jak sztylet. Ponownie wybuchłam płaczem, a  nowa warstwa słonej cieczy pokryła policzki. - Porozmawiajmy w moim gabinecie.
- Co ty kurwa robisz! - Aubree Krzyknęła. - Czy ty jesteś takim bez uczuciowcem?! Nie wystarczy Ci to, co oni i ten przychlast zrobili? Naprawdę masz ją głęboko w poważaniu? A co z tobą Rebecca? Co z wami nie tak! – Kobieta mówiła przez żeby ostatnie słowa.
- Skończyłaś? -Matt przerwał wywód Bree. - A ty Robin prowadź. Osunęłam się na ziemie.
Bezwładnie leżałam na podłodze, jedynym dźwiękiem, który słyszałam to czas, kiedy pociągałam nosem. Wszystko powróciło, to z czym się uporałam wróciło jak bumerang trafiając w sam środek.Czego oczekiwałam? Przecież Robin i Becca  maja mnie kompletnie w dupie. Bałam się; bałam się, ze skurwiel przyjdzie z nimi, krąg się zatoczy...a co ze mną? Obcy nie zawsze pomogą po raz kolejny poskładać moją psychikę do jakiegoś normalnego stanu. Funkcjonowanie jest czymś trudnym po traumatycznych wydarzeniach, które pamiętasz widząc i słysząc ich głosy. Dźwięk osób, które nie miały kręgosłupa moralnego, aby zostawić ciebie, gdy błagałaś o to.      

Dwie godziny minęły za nim wróciłam do normalnego stanu, kolejne trzy zostały przeznaczone na wyrzucenie obrazu twarzy Matt’a i jego kolegów. Czwarta poświęcona została  na przybranie maski silnej Alex. Piąta była tą której obawiała się najbardziej. Powoli wstałam z podłogi, związałam włosy w kitkę gumką z nadgarstka, a policzki i oczy wytarłam dłońmi. Poprawiłam ubranie, chwyciłam klamkę i lekko nacisnęłam ją, a drzwi zaskrzypiały. Wiedząc, że niemile widziani goście wyszli parę godzin temu, zbiegłam ze schodów. Kierowałam się w stronę gabinetu ojca. Prawdopodobnie tam jest i będzie przez resztę dnia.
- Alex. - Przerażona matka odskoczyła od ojca, a on spojrzał na Becce unikając kontaktu wzrokowego ze mną.
- No patrz to ja. - Zadrwiłam, zbliżając się do brązowego biurka, unikając złości z powodu postawy Robin’a.
- Nie bądź niegrzeczna. - Upomniała mnie ponownie siadając na biurku.
- Nie mów mi, jaka mam nie być. - Wrzasnęłam. - Chcesz stworzyć kogoś innego! Ale przykro mi, że nie będę dalej twoją kukłą doświadczalną. Cholera, mam osiemnaście lat to ja powinnam tworzyć swoje plany na przyszłość nie ty i ojciec. To ja mam popełniać błędy, na których będę się uczyła. To ja powinnam dobierać sobie przyjaciół i chłopaków nie wy!- Wykrzyczałam unosząc ręce w gore. - Teraz wam coś powiem. - Zaśmiałam się sztucznie. - Nie zobaczycie mnie już nigdy więcej. Wyjeżdżam!
Spojrzałam na ich twarze, które kompletnie nic nie wyrażały, moje serce rozbiło się na tysiące kawałków, gdy stałam na środku gabinetu oczekując na ich skruchę, na przeprosiny. Czując łzy, które chcą wyjść na powierzchnie, odwróciłam się na pięcie i wybiegłam trzaskając drzwiami, miałam tylko jedno w głowię, jak najszybciej dostać się do pokoju, jednak moje zamiary najwidoczniej zostaną zmienione. Rebecca pociągnęła za mój nadgarstek, na co gwałtownie się odwróciłam wprost wpadając na nią.
- Nie masz prawa tak do nas mówić.- Warczy, ciągnąc mnie w stronę schodów.
- Mogę robić co chce! - Burknęłam, jęk wydostał się z moich ust, gdy Becca zacisnęła swoja dłoń mocniej wokół mojego nadgarstka. - Puść mnie do cholery. - Mówię przez zęby, próbując się wyrwać, ale nic się nie dzieje, a ja jestem ciągnięta po schodach i prawie co drugi schodek potykam się.
Gdy docieramy do drzwi mojego pokoju, korzystam z okazji i wyrywam się Rebecce.
- Daj mi wreszcie spokój. - Zaczęłam.- Jesteś nikim dla mnie, straciłaś w moich oczach i nadal tak się dzieje. Będziesz mogła zaadaptować sobie córeczkę twoich marzeń. – Zauważyłam. – Albo nie, może synka. – Śmieje się, patrząc w jej brązowe tęczówki.
Moja głową opadła w dół, gdy ręka matki spotkała się z moim policzkiem. Dotknęłam rozgrzanego miejsca mojej twarzy i zacisnęłam zęby z bólu na myśl wydarzenia, które miało miejsce sekundę temu. Przełknęłam ślinę za nim podniosłam głowę, aby spojrzeć w jej oczy, które nic nie pokazywały. Jakby jej serce porastał lód.
- Jesteśmy twoimi rodzicami i oczekujemy szacunku.
Zaśmiałam się prosto w jej twarz.
- Ty mówisz mi o szacunku? - Zadrwiłam wskazując palcem. - Jak możesz o tym wspominać skoro ty go nie masz do mnie. - Wyrzuciłam ręce w gore zrezygnowana.
Rebecca spojrzała wymownie.
- Nie chce Cię widzieć, masz szlaban do końca miesiąca. Jak zrozumiesz swoje zachowanie, przyjdź i przeprosić - Powiedziała z wypiętą klatka piersiowa i dumnym wyrazem twarzy. Zrobiłam to co kazała, trzymając się za policzek, który niemiłosiernie przypominał o zdarzeniu które miała miejsce niedawno. Rebecca zamknęła drzwi. Jednak odgłos klucza włożonego do zamka sprawił, ze  biegłam w stronę drewnianej powłoki. Szarpnęłam za klamkę, ale było za późno. Zostałam uwięziona we własnym pokoju, domu.
- Otwórz drzwi, matko! - Wrzasnęłam, waląc swoimi  pięściami w drewno. - Do cholery jestem pełnoletnia. - Krzyczałam dławiąc  się łzami, które pojawiły się znikąd. Klatka piersiowa unosiła się i opadała.
        Szloch rozprzestrzeniał się po pokoju, moje kończyny pulsowały z bólu,  policzek nadal dawał o sobie znać. Usiadłam na panelach, opierając się plecami o drzwi, nogi zgięłam w kolanach i przysunęłam do klatki piersiowej. Twarz schowałam w dłoniach, prosząc o jakakolwiek pomoc.

______________________

Dziękuję za wasze komentarze, oraz bardzo proszę o opinie tego rozdziału pod postem. Jest to dla mnie bardzo ważne. Buziaki i do następnego. Przepraszam za błędy  i inne rzeczy ;*
Czytasz = Komentujesz  ♥♥

sobota, 12 kwietnia 2014

2. Three Signals

Dźwięk szczekania mojego psa - Jo, wy budził mnie z ubogiego snu, którego tak bardzo potrzebowałam od wczoraj. Cały ten bankiet był totalnym dnem, dodatkowo trwał do północy! Siedem godzin szukania zajęcia między tysiącem gości na szpilkach - cudowne chwilę mojego życia.
     Powoli otworzyłam powieki, a jasne światło oślepiło mnie, na co natychmiast przekręciłam się na brzuch, ściągając z siebie białą pościel. Materac poruszył się, gdy Jo wskoczył, jego język spotkał się z rozgrzaną skórą mojego policzka.
- Fu! - Jęknęłam, odpychając labradora, który najwidoczniej stęsknił się za mną. Wczoraj został wywieziony na czas bankietu do ośrodka na "przechowanie", najwidoczniej z rana przywieźli  psiaka.
- Jestem cała w twojej ślinie! - Fuknęłam, wycierając policzek o kołdrę.
 - Złaź! - Powiedziałam przez śmiech, kiedy Jo próbował znów dostać się do mojej twarzy. Zsunęłam się do brzegu łóżka, torując drogę labradorowi, trzymając go za obroże.
- Dość tego dobrego.
Zeskoczyłam ze sprężystego materaca, gdy wszystko w moim ciele się unormowało. Nienawidzę po prostu zawrotów głowy, ani tych mroczków. Krzywię się z niezadowolenia wspominając ostatnie ekspresowe wyciągnięcie mnie z łóżka. Nie dość, że była piąta trzydzieści to prawie weszłam w szafę  mając te cholerę czarne plamki przed oczami, pomimo światła ściennego i nocnej lampki.
Przetarłam oczy, gdy podeszłam do białych drzwi. Uchyliłam  drewniana powłokę szerzej przekraczając próg, dzięki czemu znalazłam się w garderobie. Pomieszczenie - jak każde inne w domu było wielkie. Szczęście, że chociaż tu mogłam trochę siebie pokazać w  kwestii aranżacji wystroju, niestety sypialnia  została umeblowana pod okiem matki. Było tu dosyć ciemno przez brak okien, ale nadrabiał kryształowy żyrandol, który idealnie wpasował się w fioletowe ściany i ciemny odcień szafek i półek. Na przeciwko mnie stał mój ulubiony mebel - z butami, nie zważając oczywiście na te drogie od projektantów i z metkami zawierającymi ceny z kosmosu. Po prostu z obuwiem, które sama wybrałam i kupiłam we własnym stylu. Kocham to! Przejdźmy do reszty, praktycznie mogłabym gadać o tym cały czas, bo to coś mojego, a nie rodziców. Po prawej stronie została w ścianę wbudowana szafa z lustrem, gdzie głównie na wieszakach wisiały wizytowe, letnie, zimowe sukienki wraz z kubraczkami z przeróżnych materiałów oraz spódnice, w dolnych szufladach znajdowały się liczne szalę, rękawiczki i inne pierdoły - niezbędnik damy, udajmy że nią jestem, w górnych przegródkach nad perełkami słynnych projektantów leżały idealnie złożone w kostkę spodnie wyjściowe, bluzki z długim rękawem i krótkim. Po lewej stronie stała duża komoda sięgająca niemal do sufitu, na która udało mi się przekonać rodziców, znaczy w sumie Rebecce, bo ojciec się w to nie mieszał, ale najlepsza jest zawartość szuflad, czyli liczne luźne swetry, bluzy, bokserki, wygodne sukienki, piżamy składające się z krótkich lub długich nogawek oraz bluzek, sportowe ciuchy, bielizna - wybrana całkowicie prze zemnie i wszystko inne, co jest w moim guście. A zawdzięczam to jedynie mojej niani - Aubree i  ochroniarzowi  Max'owi, którzy zabrali mnie na wycieczkę do paru galerii pod pretekstem zrobienia zakupów spożywczych, więc bezproblemowo mieliśmy złotą kartę matki. Nawet nie wyobrażam sobie inaczej spędzonego czasu, czułam się potrzebna i kochana. Przez kilka lat z tymi samymi ludźmi człowiek zaczyna się przyzwyczajać do twarzy, które się tobą opiekują, kiedy ojciec i matka harują, aby potroić majątek. Bree była jak moja mama, a Max był jak ojciec, dodatkowo  ta dwójka była parą faktycznie można było powiedzieć, iż jesteśmy rodziną. Dziwne? Ale realne dla mnie, miałam przy sobie osoby, które obchodzę, a więzy krwi nas nie łączą.
    W pełni ubrana zeszłam na dół od razu kierując się do królestwa Aubree - kuchni. Kobieta tańczyła w rytmie muzyki z lat pięćdziesiątych, w dłoni trzymała łyżkę, która służyła za mikrofon. Zachichotałam siadając przy barku, wzięłam pomarańcze z koszyka na owoce i lekko podrzucałam ja z ręki do reki
- Oh, matko Alex! - Odwróciła się, a łyżka wypadła jej z dłoni powodując nagły hałas. - Przestraszyłaś mnie! - Jęknęła, kładąc dłoń na sercu.
- Przepraszam, nie chciałam  przeszkadzać w twoim prywatnym koncercie. - Zaśmiałam się na nagła barwę jej policzków.
- Oj zamknij się. - Machnęła ręką, chichocząc i odwróciła się do kuchenki, najprawdopodobniej, aby  zamieszać cos w garnku. - Tak w ogóle, jak było wczoraj na bankiecie? - Zapytała.
Zeszłam ze stolika i podreptałam do Aubree, by usiąść na blacie szafki.
 Wole być bliżej niej, gdy rozmawiamy o czymś, co mnie dobija.
- Wiesz dobrze, że była to katastrofa! - Pisnęłam, łącząc swoje dłonie na udach.
- Kochanie, nie możesz zawsze być nastawiona negatywnie. - Powiedziała, patrząc w moje oczy i lekko masując moje ramie.
- Nienawidzę tego. Nic nie poradzę, że czuje się jak nie w tej bajce. Zresztą juz nie będę mieć okazji być na ich bankietach. - Bąknęłam.
Aubree zdziwiona, usiadła obok mnie. Jej mina mówiła więcej niż mogłaby zdać sobie sprawę. Wiem, ze boi się o mnie, w końcu wyjeżdżam do obcego kraju, miasta.
- Co masz na myśli? O czymś nie wiem? - Przerażona odezwała się, jej źrenice powiększyły swoją wielkość.
- W sumie to tak.- Przygryzłam dolna wargę z nerwów. Nic nie odpowiedziała dając mi możliwość wytłumaczenia wszystkiego.
- Na bankiecie John, znaczy pan Haris dał mi wizytówkę Justin’a - wiesz jego przybrany syn- i swojaą ponieważ okazuje się iż ten dzieciak szuka kogoś do wynajmu domu w Londynie. - Powiedziałam szybko, prawie plącząc się we własnych słowach.
- Dzwoniłaś już? - Bąknęła. - Wiesz do Justin'a.
- Bree, wiem że nie chcesz, abym jechała, ale to dla mnie bardzo ważne. - Zapewniłam ją w swoich zamiarach, kładąc głowę na jej ramieniu wyszeptałam. - Nie dzwoniłam.
- Słońce, lepiej zrób to, bo znając ciebie będziesz zaprzątała sobie główkę tym cały dzień, a uwierz mi twoja matka nie będzie zadowolona, z takiego zachowania. - Skrzywiła się, schodząc z blatu i wracając do mieszania swojego sosu.
- Oczywiście, bo jestem jej cholernym psem. - Warknęłam, zeskakując z mojego miejsca.
- Alex! - Upomniała mnie.
Przewróciłam oczami wychodząc  z kuchni na korytarz, który nie był bardziej przytulny niż kuchnia. Prawdą jest, że w żadnym pomieszczeniu tego domu nie czuje się dobrze. Przeważa biel i czerń, przez co tak naprawdę nie potrafię odnaleźć czegoś podobnego do rodzinnego domu.
    Chodziłam po całym pokoju, a w dłoni kurczowo ściskałam telefon. Moja dolna warga prawie krwawiła od ciągłego przygryzania. Nie wiedziałam, czy powinnam zadzwonić teraz czy wieczorem, ale z drugiej strony, po co to przeciągać, prawda?! Podeszłam do szafki, a z jej powierzchni sprzątnęłam wizytówek Justin'a, spojrzałam na telefon opleciony, jak bluszcz moimi palcami, a następnie na kawałek kartki papieru i widniejących na nim cyferek. Odblokowałam telefon szybkim ruchem palca po ekranie, a następnie wystukałam numer, dwa razy sprawdzając czy każda liczba zgadza się z tą na kartoniku. Gdy miałam nacisnąć na zieloną słuchawkę dłonie dostały drgawek i to dosłownie.
Trzy sygnały, trzy sygnały.
- Słucham? - Odezwał się męski głos, po moim ciele przeleciało kilka fal nagłego niepokoju.
- Czy rozmawiam z Justin'em ? - Ledwo, co zaczęła się rozmowa, a mój głos załamuje się co słowo.
- Tak, z kim mam przyjemność rozmawiać? - Jego ton zmienił się na bardziej miły niż, gdy odebrał. Obudziłam go ? Spojrzałam instynktownie na zegarek elektryczny stojący na szafce nocnej. Zielone liczby wskazywały jedenastą dwadzieścia.
- Alex, Alex Sky. - Pewnie powiedziałam, usiadłam na łóżku, a wzrok utkwiłam w swoich stopach. Nie wiedziałam co mam tak naprawdę mówić.
 - Pański ojczym wczoraj wspomniał...
- Nie jestem taki stary, okey? - Justin przerwał mi w połowie zdania, na co lekko we mnie zawrzało.
- Więc twój ojczym powiedział mi wczorajszej nocy, że szukasz kogoś do wynajmu mieszkania. - Oznajmiłam.
- John i ty ? - Odezwał się zaskoczony, a nawet mogłam wyczuć przypływ złości.
- Co? Nie oczywiście, że nie! - Zaczęłam - Był na bankiecie moich rodziców, jest wspólnikiem mojego ojca - Robin'a. - Wytłumaczyłam, przyciskając telefon ciaśniej do ucha.
- Dzięki Bogu, nie strasz mnie tak. - Zaśmiał się.- Jakby John zdradzał moją matkę to uwierz już by nie miał jaj.- Westchnął rozbawiony.
Zachichotałam, a moje policzki przybrały purpurowego koloru.
- Nie jestem tego typu osobą. - Zaakcentowałam trzy ostatnie słowa.
 - Więc co z tym wynajęciem twojego domu? - Zapytałam.
- Ah... gdzie mieszkasz ? - Nadal brzmiał, jakbym czymś go rozbawiła. 
Powiedziałam coś nie tak ?
- Manhattan. - Stęknęłam.
- Kochanie mieszkasz w najlepszym miejscu świata, a ty  stękasz. - Mruknął rozbawiony.
Koleś odwal się co ?
- Cokolwiek.
- Dobrze się składa, bo właśnie przyleciałem w odwiedziny do matki, możemy się spotkać ? - Zapytał beztrosko. - Central Park?
- Jasne. - Mruknęłam. - Jak mam Cię rozpoznać?
- Znajdziesz mnie niedaleko zoo. - Z końcem zdania coraz bardziej śmiał się.
Czułam się, jak idiotka. - Okey.- Urwałam i rozłączyłam się.
Wstałam z wcześniejszego miejsca lekko oszołomiona i najprawdopodobniej czerwona jak burak. Dopiero, gdy miałam zamiar odłożyć telefon na biurko  zdałam sobie sprawę, że nie powiedział, o której godzinie spotykamy się w zoo. Spojrzałam na wyświetlacz komórki, na którym widniał napis
" Za szybko skończyłaś ;p Trzynasta dwadzieścia. Central Park - Zoo."
   Z lepszym nastawieniem do dzisiejszego ranka zeszłam na dół, aby zobaczyć matkę ubraną w elegancką białą sukienkę, dekolt zdobił delikatny naszyjnik, a stopy przyodziała wysokimi czarnymi szpilkami na platformie. Była zatracona w szukaniu czegoś w swojej dosyć dużych rozmiarów torebce. W sumie dobrze, że jest zajęta to nie zobaczy mnie. Oczywiście święcie w to wierze. Na półpiętrze zdjęłam swoje buty, stawiałam delikatnie stopę na każdym stopniu, aż został mi tylko jeden, a oczy Rebecc’ki spoczęły na mnie, a następnie na ubraniu i butach w ręku.
- Dobrze się czujesz? - Kpiąco zapytała. Oh, kurna chciałam Cię tylko uniknąć, więc próbowałam bezszelestnie zejść z tych cholernych schodów, ale musiałaś się oderwać od  torebki.
- Tak. - Krótko odpowiedziałam, nakładając na stopy buty z lekkim obcasem.
Świeże powietrze wpadło do pomieszczenia, dzięki osobie, która weszła przez drzwi frontowe. Nadzieja ucieczki zakiełkowała w moim wnętrzu, kiedy Adam zwrócił się do matki.
- Pani Sky przygotowałem samochód. Stoi na podjeździe. - Oznajmił, łapiąc chwilowy kontakt ze mną, gdy oddalałam się w stronę biblioteki.
- Alex, nie skończyłyśmy. - Kobieta upomniała mnie surowo. Przeklinałam pod nosem i z udawanym uśmiechem zatrzymałam się posyłając mordercze spojrzenie szoferowi. Musiał się na mnie spojrzeć ?
- Przepraszam bardzo, ale czego? - Jęknęłam.
 - Grzeczniej. - Zaczęła. - Pamiętasz o obiedzie z Noah i jego matką ? - Zapytała uważnie przyglądając się mojej twarzy.
- Nie.
- Teraz będziesz pamiętać i na litość boską przebierz się! - Wrzasnęła na sam koniec, po czym oddaliła się w stronę jej gabinetu. Gdy zniknęła z pola widzenia, nie mogłam się powstrzymać...moja ręka wystrzeliła w górę pokazując  niestosowny znak. Na pięcie odwróciłam się, obierając kierunek - biblioteka.
  Otwierając brązową powłokę przywitał mnie zapach starych książek, niespotykane. Przymknęłam drzwi, a moim oczom ukazała się sterta moich ulubionych powieści schludnie ułożonych w piramidkę na ciemno brązowym stoliku, który stał pod oknem pomiędzy dwoma zielonymi fotelami. Złota  lampa zwisała nad jednym z siedzisk, a regały z wieloma książkami docierające do samego sufitu, zdobiąc ściany; zapierały dech w piersiach. Pół mrok nadawał tajemniczości temu miejscu, ponieważ każde z czterech okien miało zasunięta prawą stronę zasłona. Na samym środku pomieszczenia ułożony był dywan, a ściany biły uspakajającą aurom, dzięki swojej ciemnej zieleni.
Zdecydowanie kochałam to miejsce, za fakt jak dobrze się czułam tu, oderwana od rzeczywistości i szczęśliwa - rzadko spotykane w domu.
Usiadłam na sofie, która stała niedaleko regałów. Skóra mebla dała o sobie znać w czasie kontaktu z moim materiałem spodni.  Spojrzałam na siebie i z niezrozumiałych powodów miałam chęć się przebrać. Tylko czemu mam robić cos czego matka żąda? Uważam, ze dobrze wyglądałam. Klatka piersiowa ukryta była pod bordowym luźnym swetrem z rękawami trzy czwarte, a dół wcisnęłam w opinające każdy cal mojego ciała jasne dżinsy z niewielkimi  przetarciami na kolanach i zawinięciem w połowie łydki. Wielki haust powietrza opuścił moje płuca, a twarz schowałam w dłonie. Taka bezsilna.
  Załamanie psychiczne minęło, a zastąpiły to miejsce nerwy. Spotkanie miało odbyć się za piętnaście minut, a ja byłam w połowie drogi w czarnym Bentley, który prowadzony był przez Joshep'a - mojego szofera. Rodzice okazali się wielkoduszni, co do  moich podwózek. Cicha piosenka rozchodziła się po pojeździe, a moje czoło przyklejone było do szyby, chłodząc mnie. Na zewnątrz było bardzo ciepło, a moje ciało pociło się, jak w jakiejś saunie. Nie wróżyło nic dobrego  cala ta sytuacja. Lekko podskoczyłam, gdy na kolanach zawibrował mój telefon. Wiadomość od Aubree. Szybkim ruchem palca odblokowałam urządzenie i odczytałam sms'a.
"Skarbie, pamiętaj o tym obiedzie. Chyba nie chce jakiejś awantury?"
Automatycznie spojrzałam na mój nadgarstek opisany czerwonymi plamami. Zachłysnęłam się powietrzem, gdy wyobraziłam sobie, jak moja matka bije mnie. Nigdy czegoś takiego nie zrobiła, ale wczoraj...
- Przepraszam Bree. - Szepnęłam ściskając komórkę do piersi. Wiedziałam, że prawdopodobnie będą konsekwencje moich czynów, ale dziś i może jutro są ostatnie dni życia w tej dzielnicy, mieście.
- Joshep ile jeszcze nam zostało? - Spytałam delikatnie, wiedząc jak nienawidzi być pospieszany, ale mogłabym nawet juz biec do Central Parku byle być na miejscu szybciej niż Bentley i Jos razem wzięci. Ruch uliczny nawet, by mi podziękował.
- Alex daj mi pięć minut. - Powiedział przez zęby.
Cieszyłam się z faktu, że już nie mówi na mnie panienka, było to dosyć beznadziejna sytuacja. Przede mną ukazywał się obraz drzew należących do miejsca w którym być może spotka mnie cos dobrego. Uratuje moja egzystencje ze szponów martwicy, zżerającej mnie każdego dnia istnienia w tej zgniliźnie zwanej rodzina, moją własną rodziną.
Mężczyzna zatrzymał się przed chodnikiem, automatycznie wyskoczyłam z samochodu dziękując za podwózkę. Pewna siebie przemierzałam  odległość, która wcale nie była zbyt niewielka. Na szczęście widok spełniał swoje wymogi. Liście szumiały, a krzyk bawiących dzieci rozprzestrzeniał się w każdym zakątku Central Park'u.
Ciemność, która uniemożliwiła mi widoczność i dotyk obcych palców na twarzy sprawił, ze zaczęłam krzyczeć ze strachu. Cała zawartość mojego żołądka dotarła do przełyku.
- Puść mnie! - Krzyknęłam przerażona.
- Cicho bądź. - Ktoś powiedział, zdejmując swoje dłonie z moich oczu. Odwróciłam się natychmiastowo, a moja szczęka dotknęła ziemi, gdy zobaczyłam kim jest osoba, przez która o mało co nie dostałam zawału.
 - Boże. - Jęknęłam oszołomiona, przykładając dłoń do serca.
- Jeszcze dziś sprawdzałem, nie jestem Bogiem. Przykro mi. - Zaśmiał się, ciągnąc mnie do uścisku. Jego ramiona oplotły mnie niczym bluszcz, nie wiedząc gdzie położyć swoje dłonie pozostawiłam je zwisające wzdłuż mojej tali. Policzek dociśnięty był do jego torsu.
- Ty. - Zaczęłam, odrywając się od chłopaka. - Bez takich, chcesz żebym umarła?! - Burknęłam, dźgając go palcem w klatkę piersiową, przy czym zostawiałam krótko trwale plamki wielkości mojego opuszka palca.
- Wyluzuj. - Uśmiechnął się.
- Nie. - Warknęłam, uderzając go w ramie. - Justin, nie chce takich sytuacji.
- Rany, spotkałaś się z diabłem?
- Boże. - Mruknęłam.
-Słucham? – Wyszczerzył się, przepuszczając mnie w furtce, aby znaleźć się na placu zoo. Ku mojemu przekonaniu, nie musieliśmy kupić biletów, ponieważ chłopak  już miał je w portfelu, więc podeszliśmy do osoby, która sprawdzała prawdziwość papierka, kobieta powoli oderwała część i zlustrowała mojego towarzysza. Przewracając oczami zachichotałam.
- Proszę. - Wskazał na bramkę, ponownie mnie przepuścił. - Nadal zła?
- Może. - Uśmiechnęłam się, przyśpieszając.
Nic to nie dało, ponieważ i tak Justin dotrzymywał mi kroku.
Między nami zapadła cisza, szczerze mówiąc nie wiedziałam o czym mogę wspomnieć.
Dźwięki  zwierząt, zapach popcornu i widok waty cukrowej trochę mnie odprężył. Jednak nie było łatwo, gdy idzie koło ciebie bardzo przystojny facet, który cieszy się zainteresowaniem każdej kobiety w zasięgu pięciu metrów. Jak jakiś znak drogowy wołający "Tu jestem! Dotknij mnie!"
- Czemu? - Justin odezwał się, w czasie jak głaskał  żyrafę.
- Co czemu? - Zapytałam, wpychając do buzi garść popcornu.
- No wiesz, Londyn.- Uniosłam brew w zdziwieniu. - Chcesz zostawić Manhattan. - Gdy zrozumiałam o co mu chodzi, zaczęłam iść w kierunku boksów dla małp i szympansów. - Alex! Czekaj!
Pomimo, ze nie chciałam mówić mu prawdy, zatrzymałam się w końcu od niego zależy, czy będę miała okazje zostawić to wszystko i zamknąć ten rozdział.
- Po prostu chce zacząć coś nowego. Podobno dobrze jest odciąć się od rodziny, aby móc żyć własnym życiem. - Odezwałam się. Zwinęłam torebkę z żelkami, a do buzi wrzuciłam resztkę popcornu.
- Czyli chcesz poczuć się samowystarczalna? W sumie to tak jak, ja.- Masz siedemnaście lat, prawda?- Skinęłam głowa, patrząc na jego prawy profil. - Byłem rok starszy od ciebie, gdy postanowiłam  opuścić dzielnice największych szych. Chciałem mieć cos swojego. - Uśmiechnął się, czułam ze przywrócił swoje wspomnienia.
Może zasługuję na ziarnko prawdy ode mnie, ale nie ufam mu.
- Tak, chodzi o to.- Przytaknęłam.
Unikając kontaktu wzrokowego odezwałam się.- Dlaczego pytasz?
- Myślisz, że wpuszczę do domu kogoś obcego?- Zaśmiał się, ponownie mnie przyciskając do siebie.
- I tak nie będziesz tam mieszkał.- Zauważyłam.
Justin zamyślił się oddalając się parę centymetrów ode mnie, po czym odpowiedział. - Masz racje.
- Wyjeżdżam jutro rano, jeżeli chcesz możesz ze mną lecieć do Londynu.
-Żartujesz? - Szok był oczywisty w tym momencie. - Serio?
- Tak. - Zaśmiał się, ukazując swój ogromny uśmiech. - Oczywiście, jeśli chcesz. Tak czy siak masz w stu procentach pewność, ze dach nad głową jest w Londynie.- Spojrzał w moja stronę.
- Nawet nie pytaj, jadę! - Klasnęłam. - Zadzwonisz co do szczegółów wyjazdu?
Przytaknął, patrząc na swój telefon.
- Przepraszam, musze zadzwonić.
- Jasne.
Chłopak oddalili się. Rozwinęłam torebkę w zadowolone żółte buźki, włożyłam do ust kawałek czerwonego żelka, wolno przeżuwałam, patrząc na zachowanie pand i ich partnerów. W sumie nie są zbyt ruchliwymi zwierzętami. Zresztą co będę mówiła, nawet sama nie lubię ruchu, ale zależy mi na zdrowym trybie życia, więc jakoś się przełamuję. Początki były ciężkie, moje ramiona były jak flaki. Zdecydowanie.
Roskosz, która spotkała się z moimi kubkami smakowymi wraz z ostatnim żelkiem była niczym w porównaniu z tym, jak uczułam się od momentu wiadomości Justina
- Cos się stało? - Spojrzałam wprost w jego oczy szukając przyczyny zmieszania zaraz po telefonie. Chłopak podrapał swój kark, a jego wzrok utkwiony był w czubkach butów. - Justin?
- Umm...- Zająknął się, szurając stopa o chropowata powierzchnie drogi na której staliśmy. - Moja matka zaprasza Cię na lunch. - Powiedział dziwnie gestykulując każde słowo.
- A ty nie chcesz, żebym tam poszła.- Powiedziałam, wiedząc że po prostu nie wie, jak mnie spławić.
- Chodziło, czy chciałabyś tam pójść?
Uniosłam brew w szoku, który ustępował z każda sekunda.
- Tak, tak chce iść. - Uśmiechnęłam się. a Justin odwzajemnił mój gest.
- Samochód jest niedaleko, więc chodźmy. - Wskazał na oddalone od nas wyjście zoo, a jego dłoń umiejscowiła się na mojej tali. Szczególnie nie zmartwiło mnie to, ale także nie zachwyciło.
Powoli szliśmy w stronę auta, czasem wymieniając miedzy sobą jakieś uwagi dotyczące osób przed nami lub dzieci biegających po trawie między drzewami.
Zastanawiałam się tylko nad jedna sprawa. Dlaczego matka Justin'a wiedziała o naszym spotkaniu, chyba nic nie mówił o tym? Bo jeżeli ktoś oprócz naszej dwójki wie o moich planach, prawdopodobnie chłopak będzie musiał szukać sobie nowego wynajmującego. Może to był powód jego zmieszania?
Podróż do restauracji była cicha, jednymi dźwiękami była muzyka znanego boysbend'u i nasze umiarkowane oddechy. Cieszyłam się, że nie musiałam nic mówić. Zgodziłam się na lunch z obcymi ludźmi, co prawa mama Jus'a wpada do mojej, ale nigdy nie miałam okazji, abym mogła z nią porozmawiać. Jednak zaprosiła mnie i to jeszcze z jej synem, to trochę dziwne, a nawet bardzo. W każdym razie wole iść tam niż na obiad z członkiem mojej rodziny.
   Nie byłam zdziwiona, że stałam przed najdroższą restauracją w mieście. Kto by mógł nawet zwątpić, że bogaci nie wybraliby czegoś takiego. Westchnęłam. Chciałam już tam wejść i wyjść, ale musiałam poczekać na Justin'a, który po raz kolejny rozmawiał przez  z telefon, tym razem ktoś dzwonił do niego, gdy szyliśmy w stronę wejścia budynku. Stałam przeskakując z jednej nogi na drugą z powodu moich nerwów co do obiadu z jego mamą, właściwie to nie powinnam mieć żadnych obaw, w końcu nie jestem z nim, ale jednak można tak pomyśleć, przez dzisiejszy "wypad" do zoo i zgodę na obiad z panią Haris.
- Strasznie Cię przepraszam, ale to było bardzo ważne. - Kiwnęłam głowa.
Na wejściu przywitała nas młoda kobieta, która wzięła kurtkę Justin'a, a następnie zaprowadziła nas na główną jadalnie. Była to duża sala, gdzie mieściła się około dwustu stołów, każdy z nich miał rozłożony idealnie wyprasowany obrus, a dekoracją był wazon pełen kwiatów, oczywiście na każdym był zestaw kieliszków zaczynając od przeznaczenia na wodę, po czerwone wino, tak samo było ze sztućcami i talerzami. Ściany miały różne żłobienia, a większość z nich miała kolor złoty. Z sufitu zwisały kryształowe żyrandole, które pojedynczo dawałyby nikłe światło w czasie wieczornych przyjęć. Podobnież w tym lokalu odbywa się większość biznesowych imprez związanych z miastem.
Kiedyś byłam tu z okazji bankietu na rzecz chorych dzieci w Afryce, oczywiście rodzice nie byli zachwyceni faktem, że interesuję się taką tematyka, a nie ich bankietem. Zresztą kolejnym nudnym przyjęciem z byle, jakiej przyczyny.
- Jesteś obecna?- Męski głos szepnął mi na ucho, na co się wzdrygnęłam, przypominając sobie, że nie jestem sama, a przy boku mam Justin'a, który najwyraźniej zauważył moje majaczenie w obłokach.
 - Chodź mama i jej goście czekając.- Bez żadnego ostrzeżenia popchnął mnie do przodu.
Nie było rozmowy na temat jakichkolwiek osób oprócz jego matki! Miałam już się wycofać, gdy Pani Haris zawołała nas.
- Dzieci ! - Przemawiał przez nią entuzjazm, a jej usta wygięły się w delikatny uśmiech. Najpierw przycisnęła do siebie syna, szepcząc mu coś na ucha, a następnie mnie.  Zastygłam czując się niezręcznie, gdy zauważyłam moja rodzicielkę siedząca obok Noah, a niedaleko niego  jego matkę - Annę. Osłupienie minęło, gdy tylko zobaczyłam świdrujący wzrok matki spoczywający na Justin'ie, który odsuwał dla mnie krzesło na przeciwko Rebecc’ki. Posłusznie usiadłam, czekając aż on zrobi to samo i zacznie coś mówić, cisza jaka nastała, gdy każdy skupiony był na mojej osobie i rodzicielki był nie do zniesienia. To nie był przypadek, byłam tego pewna.
- Może wyjaśnicie nam, jak na siebie wpadliście? - Matka zbyt uprzejmie posłała pytanie w stronę "syna Haris’onów". Moje ciało bezwładnie w gniotło się w siedzisko, czując jak rozpadam się na malutkie kawałki. On mógł wszystko zniszczyć. Jej wzrok przeniósł się na mnie prawdopodobnie oczekując jakiegoś zuchwałego czynu z mojej strony.
- Oh, kochana daj młodym trochę wytchnienia. - Zaśmiała się kobieta po czterdziestce wpatrując się z uwielbieniem w danie przyniesione przez kelnera, niespełna dwadzieścia sekund temu. - Chyba nie musisz wiedzieć o wszystkim co robi twoja córka, prawda? - Annę, westchnęła rozbawiona klepiąc jej przyjaciółkę po ramieniu.
Nie mam pojęcia z jakich powodów ta kobieta jest dla mnie w pewien sposób miła albo nie ma zamiaru słuchać czegokolwiek na temat mojego życia. Po części to dobrze, bo to nie jej sprawa, ale także przykre, iż nikogo nie obchodzę. Nie mając odwagi spojrzeć na mamę, zajęłam się jedzeniem, przeżuwając każdy kęs mięsa powoli i nierobiący przy tym zbyt wielkiego hałasu dla siedzących obok mnie. Większość z osób zajęło się rozmowa między sobą zastawiając całą wcześniejszą sensacje, gdzieś z tyłu głowy.

_________________________________________

Dziękuję za wasze komentarze i proszę was komentujcie, jeżeli przeczytacie, jest to dla mnie bardzo ważne.

Czytasz = Komentujesz  


sobota, 15 marca 2014

1. Call Me John



     Sukienka idealnie przylegała do mojego ciała, a kolor brudnego różu uwydatniała krągłości  w odpowiednich miejscach. Skrawek skóry wolny  od natarczywego uciskania  materiału rozpoczynał się od ud przechodząc w szerokie falbany do kolan. Tył kreacji był odważny,  ale subtelny dzięki czarnej koronce w różyczki, która dzięki prześwitom ukazywała brązowawy odcień skóry pleców. Dekolt wycięty został w serce eksponując wystarczająco dużo, jak na przyzwoitą kobietę z bogatej rodziny. Włosy prezentowały się w wysokim koku przyozdobionym  z boku ciemną kokardka. Rzęsy wywinęły się i zwiększyły swoją objętość przy pomocy zalotki i dużej ilości tuszu, usta optycznie zostały powiększone, duża ilość fluidu, pudru i bronzera nałożono na cerę dając praktycznie obraz kogoś innego; osoby stworzonej dla publiki i pokazu. Stopy uwieziono w wysokich szpilkach, dzięki czemu byłam wyższa o kilka dobrych centymetrów. Nie chciałam dotknąć materiału krótkiej sukienki, z obawy że stworze nie potrzebne zagniecenie. 
  Mój charakter odzwierciedla  porcelanowa lalka, która słyszy, ale się nie odzywa z obawy przed podeptaniem jej i tak już pokruszonego serduszka. 
Wygląd jest odpowiednikiem szmacianej lalki, którą każdy może ubrać w co chce, ponieważ się nie sprzeciwi, ale nie dlatego, że jej to odpowiada - nie ma wyboru.  Za wszelka cenę chcą sprawić kogoś kim nie jestem. To boli najbardziej brak akceptacji we własnej rodzinie i osób ich otaczających.
    Pewna siebie i z maską obojętności zeszłam powoli po schodach do mojego towarzysza na dzisiejszy bankiet. Tak naprawdę nie znam człowieka, ale nic nie poradzę, że rodzice lubią mnie ustawić.
- Gotowa? - Zapytał, podając mi dłoń. Złapałam ją szybko, czując jak przy ostatnim stopniu tracę równowagę. 
- T-tak. - Uśmiechnęło się nerwowo, strzepując nie widoczne okruszki z kreacji.
- Powinniśmy już iść. - Kiwnął w stronę drzwi, które prowadziły do sali bankietowej. 
W sumie tam odbywały się liczne festiwale, przyjęcia, spotkania i innego tego typu głupstwa dla bogaczy, nawet święta. Oboje podeszliśmy do drewnianej powłoki, przy których po lewej i prawej stronie stali dwaj lokaje. Mój stres wzrósł do maksimum, kiedy mężczyźni chwycili za "swoją" klamkę, aby otworzyć nam wrota do piekła. Przegryzłam policzek, czekając 
aż wszystkie oczy gości będą spoglądać na mnie i oceniać jak wyglądam. Można porównać to do licytacji " Która lepsza obelga "
- Alex Sky wraz ze swoim towarzyszem Noah Samuel'em. - Głęboki głos przedstawił nas publice, która od razu zaczęła szeptać. 
- Jesteś pewien, że chcesz tu być? - Szepnęłam do blondyna, nabierają wątpliwości czy on także chce mieć do czynienia z komentarzami ze strony obecnych tutaj. Tak naprawdę każdy kto spędzał, ze mną czas od razu przypisywany był do "zera" bo ja nim byłam, więc łatwo odpowiedzieć sobie, że moje grono przyjaciół  było ubogie, nawet bardzo. Dzięki czemu rodzice mieli większą możliwość do kontrolowania mojej nauki, towarzystwa, jedzenia - wszystkiego. Tylko dlatego, że chcieli stworzyć córkę ich marzeń, bo ze mną jest coś nie tak.
- Jeśli Ci to nie będzie przeszkadzać pójdę do mojej rodziny. - Skinęłam, zabierając z jego przedramienia swoją dłoń. Od razu wtopił się w tłum udając, że nikt go nie widział ze mną. Przyzwyczaiła się do tej samotności i bólu, który nawet dziś odczuwam w klatce piersiowej. Powoli szlam w kierunku bufetu, może on zaspokoi moją chęć ucieczki. Pomieszczenie, w którym się znajdowałem było duże i dopracowane do jak najmniejszego szczególiku, zwłaszcza te złote ściany z lekkimi żłobieniami w kształcie kwiatów. Nadal nie mogę zrozumieć, jakim cudem w takim zwykły pokój włożono więcej pieniędzy niż w cały  dom, albo pałac. Nie wiem jak to nazwać. Czemu połowa tego wszystkiego nie idzie na coś szlachetnego; dom dziecka czy szpitale. Ojciec uważa, że jedynie to strata czasu, matka nawet nie chce o tym mówić, gdybym mogła posiadać, chociaż trochę tego majątku, naprawdę chciałbym przekazać je dzieciom, które bardziej potrzebują  pieniędzy. Ironia losu - jestem bogata, ale  jednocześnie nie mam kompletnie nic. Za wszystko płacą rodzice, nawet wtedy kiedy jestem z ochroniarzem w galeriach, więc mogę szczerze powiedzieć, że nie mam dostępu do pieniędzy. 
- Alex, prawda? - Męski głos zadzwonił w moich uszach. Natychmiastowo odłożyłam talerz i odwróciłam się z niepewnością.
- Pan Haris. - Skinęłam zaskoczona. Wspólnik mojego ojca właśnie rozmawia ze mną na oczach ważnych szych. Czegoś nie przeoczyłam?- Mój ojciec przysłał pana? - Zapytałam grzecznie, pilnując się, abym nie strzeliła żadnej gafy, dobrze wiem, jak to ojca rozwścieczy. 
- Mów mi John,  twój ojciec nie ma pojęcia, że rozmawiamy. Tak będzie najlepiej dla mnie, jak i dla ciebie, prawda? - Spojrzał w moje oczy szukając potwierdzenia, przygryzłam dolna wargę nie wiedząc, o co tak naprawdę chodzi. Może to jakiś podstęp, niczego nie mogę być pewna w tym domu, życiu, świecie.  
- Umm ... chyba tak. - Przyznałam. - Nie powinieneś być wraz ze swoją rodziną na wyspach brytyjskich? Robin wspominał o tym matce.
- Ten twój ojciec ma za długi język. - Zaśmiał się, przyznając mu racje zachichotałam. - To prawda miałem takie zamiary, jednak mój przybrany syn miał już plany. Nie o tym chciałem rozmawiać. - Przypomniał, kładąc swoją dłoń na moją talie. 
- Zgodzisz się na wyjście z bankietu? - Szepnął pochylając się do mojego ucha. Skinęłam głową. Szczerze mówiąc nie wiem, jak mam zrozumieć to co zrobił przed chwilą. 
Oboje dosyć blisko siebie przeszliśmy przez próg szklanych drzwi tarasowych, gdzie spotkaliśmy kilka osób mniej ważnych niż cała reszta w pomieszczeniu, głównie byli to młodzi chłopcy, widząc jak John nie jest zachwycony ich obecnością, pokierował mnie do schodów, po których szybko zbiegliśmy, dzięki czemu znaleźliśmy się  w większej części podwórka, gdzie przeważały krzewy iglaste. Dobrze wiedział, że będziemy tu na osobności, w końcu ten dom wybierał razem z moim ojcem.
- Możesz mi wyjaśnić czemu tu jesteśmy? - Odezwałam się pierwszy raz od momentu, kiedy położył na moja talie swoją ciepłą dłoń. Szczerze było to niepokojące. 
- Słyszałem o twoim wyjeździe do Londynu. -  Powiedział unikając mojego pytania. 
- Słucham?! - Pisnęłam, zrobiłam krok w tył. Patrzyłam na sylwetkę Haris'ona czekając na jakąś reakcje typu " No  co ty żartowałem" 
- Nie kłam, słyszałem o czym rozmawiałaś ze swoją nianią z dzieciństwa. - Szorstko wyjaśnił, usiadł na pobliskiej ławce rozpinając dwa guzki od swojej marynarki. Boże, czy to koniec ze mną? Naprawdę wszystko się wyda?  Milion tego typu pytań zasiała się w mojej głowie, a najgorsze jest to, że nie mam możliwości odpowiedzenia na nie. 
- Jeżeli obawiasz się o to czy twoi rodzice dowiedzą się o tym, to nie ma takiej możliwości - przynajmniej nie ode mnie. - Zapewnił. - Jednak przejdźmy do sedna, pomyślałem, że pomogę Ci z mieszkaniem. W wspominałem już o moim przybranym synu, prawda? - Zapytał 
- Tak, jeżeli się nie mylę, Justin. - Odezwałam się, przypominając sobie nasza rozmowę niespełna dziesięć minut temu. Jego imię obiło mi się kiedyś o uszy, kiedy moja matka rozmawiał z żoną John'a. 
- Bystra jesteś. - Uśmiechnął się, na co wywróciłam oczami. - Dzieciak szuka kogoś na wynajem mieszkania. Wydaje mi się, że spodoba Ci się, standard taki sam jak tu. 
Spojrzałam na mój dom, skrzywiłam się na samą myśl. Mam mieszkać w domu podobnym do tego, uciekam od bogactwa, a ono sypie mi się na głowę w miejscu gdzie chce czuć się wolna, ale nie wypada odmówić.  Skoro tak naprawdę, nie mam mieszkania. 
- Tu jest wizytówka, numer domowy i komórkowy, wyrazie czego możesz do mnie zadzwonić. 
- Wyjął z kieszeni jeszcze jeden biały kartonik, następnie położył je na mojej dłoni, którą trzymał od spodu. Zakrył papier moimi palcami i odszedł w  kierunku, z którego przyszliśmy. 
Zaskoczona tym wszystkim usiadłam na miejscu, które wcześniej zajmował Haris'on, nie mogę uwierzyć, że to prawda. Mogę się wyprowadzić nawet szybciej niż uważałam. Zerknęłam na wizytówki sprawdzając, czy faktycznie są prawdziwe, a ja nie miałam halucynacji. John Haris mi pomaga - wspólnik ojca. - A jeżeli to kłamstwa? - Szepnęłam, gdy fala wątpliwości zatopiła moje chwilowe szczęście. Wstałam, szybko kierując się w stronę budynku, na którym najmniej mi zależy w całym tym chaosie. Chciałam jedynie znaleźć matkę i powiedzieć jej, że idę na górę. Moja wielka nadzieja pokładała się w tym, że jej matczyny instynkt wyczuje, iż coś nie tak jest ze mną i da mi wyjść.
- Mamo. - Krzyknęłam w stronę kobiety, która oparta była o barierkę, a w reku trzymała szklankę wypełnioną zapewne jakimś drogim alkoholem. Odwróciła głowę i lekko ją przekrzywiła lustrując mnie wzrokiem. 
- Tak, Alex? - Zapytała od niechcenia i ponownie spojrzała w psutą przestrzeni przed sobą. Prawdziwy policzek matko. 
- Idę do swojego pokoju, jeżeli będę potrzebna to po prostu kogoś wyślij po mnie. -  Szybko wypowiedziałam, co przyszło mi do głowy, ściskając kurczowo kartki prawdopodobnie osób, które mnie uratują. 
- Nie ma takiej opcji. - Żachnęła, odwracając się do mnie. Tak to mogę przykuć jej uwagę, ale jak czegoś chce to nie. - Zostajesz tu ! - Warknęła.
- Idę do pokoju, mam gdzieś ten bankiet i tak każdy ma mnie w dupie. - Krzyknęłam, zwracając uwagę kilku osób znajdujących się niedaleko nas dwóch. Nadgarstek uwięziony został w silnym uścisku Rebecc’ki, która znacząco przysunęła mnie do jej sylwetki. - Nie będziesz się popisywała zapamiętaj sobie, że zawsze będziesz obecna na imprezach,  reprezentujemy rodzinę i nie może nawet ciebie zabraknąć. - Wysyczała.
- To boli! - Wydyszałam, zaciskając usta.
- Pamiętaj o tym. - Puściła mnie i odeszła opanowana w stronę sali bankietowej.
- Kurwa. - Zaklęłam, łapią się za swój nadgarstek, na którym było kilka czerwonych plam. 
Pomimo furii matki, postanowiłam nie do końca pójść na jej rękę, wiem że jeżeli zjawie się w sypialni będą konsekwencje, ale nikt nie powiedział, że nie mogę być nad basenie. Wiem, że igram z ogniem, ale po prostu męczy mnie klasyczna muzyka, twarze gości, a nawet blask złota odbijającego się w kryształowych żyrandolach. 
   Usiadłam nad basenem, powoli uwolniłam stopy od zabójczych szpilek i włożyłam je   do ciepłej wody. Dziś mijały dwa miesiące odkąd zakończyłam naukę w liceum. Mogę chyba powiedzieć, że w sumie miałam szczęście, iż skończyłam ją wcześniej niż moi rówieśnicy ze względu na wyjazd z rodzicami za granice, który i tak nie wypalili, a ja zostałam z  dyplomem ukończenia nauki w reku. Jednak teraz wisi nade mną  presja wybrania studiów - raczej zgodzenia się na to co rodzice zadecydowali. Nie maja pojęcia o tym co ich czeka za parę dni, ale czy oni będą płakać, ze pójdę swoją ścieżką? Wątpię, raczej chodzi o ich reputacje dobrych rodziców. Równię dobrze mogą wymyślić bajeczkę, ze tam mnie posłali, prawda?  
- Widzę, że udany bankiet. - Zadrwił ktoś za mną. - Nigdy nie widziałem, żeby córki bogaczy uciekały z takich wystawnych imprez.
- Może różnią się od siebie. - Oznajmiłam, spoglądając na chłopaka, który kucnął koło mnie. Miał na sobie czarny garnitur, a jego włosy były idealnie ułożone. - Wiesz stereotypy.
- Każdy jest taki sam, przyznaj to. - Jęknął rozkładając się na kostce brukowej. 
- Niby każdy pierdzieli, że jest inny - wyjątkowy. - Ułożył palce w cudzysłów.
- Jesteś idiotą. - Parsknęłam, pospiesznie wstając, a na stopy nałożyłam szpilki. 
- Najwidoczniej nie dostrzegasz piękna osobowości innych, bo jesteś snobistycznym dupkiem. - Zaśmiałam się ironicznie zostawiając go samego sobie.  Szczerze nie wiem, gdzie mam  się ukryć. Przy basenie było najlepiej, ale jakiś dupek musiał się zjawić, pokręciłam głową w niezadowoleniu. 
Wspinałam się po schodach na taras, gdzie na szczęście nikogo nie było. Starcie z matką, cały czas odtwarzało się w głowie, sprawiając że czułam się strasznie przybita. Nie rozumiem czemu tak jej zależy na mojej obecności, skoro jestem czarną owcą tej rodziny. Chcę, poczuć, że komuś zależy na mnie, nawet jeśli jestem taką zakałą człowieka, jak twierdzą. 

______

Dziękuję za komentarze pod prologiem i bohaterami ♥
Jeżeli przeczytasz proszę skomentuj ♥  

 Przepraszam za błędy

niedziela, 2 marca 2014

Prolog


" - Chce już być dorosła i robić wszystkie te rzeczy,  które są mi teraz zabronione. - Wykrzyczałam zadowolona z siebie.
 Spojrzałam na kobietę siedzącą niedaleko mnie na skórzanej kanapie, a w dłoni trzymała filiżankę ozdobiona  różyczkami.  
- Kochanie, wiek nie jest ważny dla ludzi mądrych. -Babcia Adel westchnęła rozbawiona moim wyznaniem.
- W takim razie czemu są te idiotyczne zakazy. -  Zdziwiona zapytałam, siadając obok starszej kobiety, która była dla mnie tak bardzo ważna.
- Pomyśl Alex, co mogłoby się dziać, gdyby każdy robił to czego nie powinien  w takim młodym wieku. - Powiedziała surowa, patrząc wprost w moje oczy.
- Zaprzeczasz samej sobie. - Burknęłam, odwracając głowę w przeciwną stronę. 
- Mówiłaś, że wiek nie gra roli dla ludzi mądrych. - Przypomniałam. 
- Otóż to skarbie. - Uśmiechnęła się. - Jednak chyba, nie wiesz co miałam na myśli. 
- Zaśmiała się, poklepała swoje kolana dając mi znak, abym usiadła na nich. 
Poderwałam się z miejsca.
- Więc mi wytłumacz, babciu. - Słodko zanuciłam, sadowiąc się na jej zgrabnych udach. Zniecierpliwią czekałam na usłyszenie nowej historii. Zawsze w taki sposób mi tłumaczyła wiele spraw, które były dla mnie nie zbyt zrozumiałe. Opowiadała przeróżne opowieści, a ja próbowałam zachować jak najwięcej faktów, a następnie je posklejać i znaleźć sens, który przekazała Adel. 
- Oh Alex, chciałabym to zrobić. - Uśmiechnęła się słabo, chowając moje dłonie w swoich. 
- W czym problem? - Zmartwiona jej nagłą zmianą humoru, zapytałam słabo. 
- Nie mogę Ci opowiedzieć historii. - Zawahała się, a jej dłoń powędrowała do moich włosów, aby schować kosmyk  za ucho. - Twoi rodzice właśnie przyjechali, ale obiecuje Ci, że sama odnajdziesz sedno sprawy. - Jej usta wykrzywiły się w nieznacznym uśmiechu. 
- A teraz słoneczko idź do mamy i taty. - Wskazała na białe drzwi. 
Zeskoczyłam ze skórzanej kanapy i posłusznie poszłam w kierunku wskazanym przez babcie.
- Alex. - Zabrzmiał delikatny głos babci, gdy miała złapać złotą klamkę.
- Tak ? - Zapytałam, odwracając się do niej przodem, abym mogła spojrzeć na twarz Adel.
- Musisz mi obiecać, że zapamiętasz to co teraz Ci powiem. -Powietrze zgęstniało, a moje ręce zaczęły się nadmiernie pocić. Jedynie zdołałam skinąć głową potwierdzając fakt, że zastosuje się do prośby Babci. -Każdy z nas rysuje własną ścieżkę życia, nadaje jej charakter i kształt. Nie pozwól, aby ktokolwiek stworzył kogoś innego niż podpowiada Ci twoje serce. -Oblizała swoje spierzchnięte usta i wzięła głęboki oddech jakby mówienie do mnie sprawiało jej jakiś duży wysiłek. - Nikt nie ma prawa decydować za ciebie i postrzegać twojego zdania jako nic wartościowego. Jeżeli wyrażona przez ciebie opinia, zostanie potraktowana irracjonalnie i stwierdzą, że zwariowałaś, wiedz skarbie, że nie są warci, aby zostać w twoim wartościowym życiu. -Jej wzrok był zwrócony wprost na mnie, ale ich ciepło nadal sprawiało, że czułam się bezpieczna, pomimo iż było w pokoju dosyć chłodna atmosfera.- Kłamstwa są wokół nas, ale nie pozwól, by to one prowadziły twoją ścieżkę życia i więziły twoją piękną dusze. Nie patrz jedynie na decyzje innych, ale także swoje, dzięki temu nie staniesz się płytka i bezwartościowa. - Westchnęła  ciężko, jakby ostatnie zdanie sprawiło jej wiele bólu wewnętrznego.- I na koniec słoneczko, pamiętaj nie ukrywaj swojego JA, ale także nie uważaj siebie za kogoś najlepszego na całym Bożym świecie. Nie pozwól na to, aby kręcili się przy tobie nie odpowiedni ludzie, bo jesteś zbyt krucha i łatwowierna, ale także mądra i jedyna w swoim rodzaju. Proszę skarbie, zapamiętaj to co teraz Ci powiedziałam, być może kiedyś zrozumiesz co miałam na myśli mówiąc to wszystko na koniec naszego spotkania oraz fakt, że wiek nie gra roli dla mądrych osób, ty nią jesteś. Kiedyś to zobaczysz. Kocham Cię, Alex. - Babcia posłała mi w powietrzu całusa, a z jej prawego oka wypłynęła przezroczysta łza, jednak szybko ją starła. Wiedziałam, że powinnam już wyjść, więc jedynie powiedziałam  trzy słowa.
 - Kocham Cię, babciu. - Odwróciłam się do drzwi, aby nacisnąć na klamkę i zniknąć za drewniana powlokę."

   W dalszym ciągu pomimo upragnionych osiemnastu lat nie znalazłam rozwiązania zagadki, którą podarowała mi babcia na koniec jej życia. Jednak wierze, że w końcu zrozumiem i znajdę sens życia, który ona mi wskazała przez te wszystkie słowa na sam koniec, które powinny być wyryte w mojej pamięci na wieki. 

Tylko, że aktualnie tracę wybudowany przez babcie stabilny grunt pod nogami, ale gdzieś tam daleko słyszę te mądre zdania Adel. Jednak czasem są zbyt bardzo zagłuszone moi wewnętrznym strachem. Głupota i błędy stały się moim nowym imieniem i nazwiskiem. 



___________

Czytasz = Komentujesz 
( Proszę ♥ )

poniedziałek, 24 lutego 2014

Bohaterowie



Alex Sky 

Data urodzenia: 15.06.1995
Mieszkała: New York  (Manhattan)

Uciekła ze swojego rodzinnego miasta ze względu na rodziców, którzy stali się całkowicie innymi osobami od momentu, kiedy zaistnieli w oczach bogatych ludzi. Czuła się zbyt obco wśród nich, a ciągłe obelgi ze strony towarzystwa  rodziny wtaczały jej samoocenie na same dno. Miała jedynie osiemnaście lat, można prawdopodobnie powiedzieć, że była dojrzała, w końcu ten wiek zobowiązuje do pewnych spraw.  Jednak czasem wszystko się komplikuje, a tej brunetce o niebiesko-zielonych oczach od samego początku wszytko się popląta. 



Lisa Rose

Data urodzenia: 10.04.1994
Mieszkała: Wrocław 

Była szczęśliwa w miejscu, gdzie żyła praktycznie od samych narodzin, ale pewne decyzje podjęte przez jej rodziców zmuszają ją do przeprowadzki do nowego kraju. Nie chciała rozstawać się z bliskim, ale co mogła zrobić. Wiedziała dobrze, jak bardzo zależy jej matce na pracy, która była spełnieniem  najskrytszych marzeń.  Sam fakt, że Emily Rose była sławną projektantką nasuwał przymus robienia tego czego ona pragnie. Pomimo tego miała dobry kontakt z rodzicielką, jak i oczywiście z ojcem, który był najlepszym prezesem w swojej branży.  Mniej szczęścia miało jej rodzeństwo.



Cassidy Moon 

Data urodzenia: 27.07.1994
Mieszkała: Dublin

Pewne sprawy nie miały prawa wyjść z poza umysłu tej kruchej dziewczyny, jaką była Cass. Zawsze można było przyłapać ją na uśmiechaniu się, ale tak naprawdę rzadko kiedy było to prawdziwe. Chciała odnaleźć swoją matkę, która zostawiła ją w koszyku na ganku państwa Moon'ów, którzy pełnili do teraz obowiązek prawny nad jej wychowaniem, co prawda traktowali dziewczynę, jak własną córkę, której nie posiadali. Tylko, że brunetka nie zawsze mogła dać sobie rade z odczuciem wewnętrznego nie pokoju, jakim została obdarzona od momentu, gdy dowiedziała się o baku pokrewieństwa z jej "rodzicami". 




Harry Styles 

Data urodzenia: 01.02.1994
Mieszkał: Holmes Chapel

Miał tak wiele dobrego dane od życia, ale  naprawdę czasem brakowało mu takiej jednej osoby, która mogłaby go wesprzeć i po prostu przytulić lub jedynie być. Może to banalne "marzenie" przy tym co miał, ale jak bardzo oddalone od ówczesnego etapu życia. Ciągłe wywiady, związki wymyślone przez fanów i potwierdzanie swojego statusu singla, bywa meczące zwłaszcza wtedy kiedy brakuje Ci kogoś, pomimo iż może mieć każdą dziewczynę, ale tu chodzi o tą drugą polówkę twojego serca. 



Zayn Malik 

Data urodzenia: 12.01.1993
Mieszkał: Bradford

Nigdy nie oczekiwał, że może tak wiele osiągnąć razem ze swoimi przyjaciółmi. Czasem miał wrażenie, iż to jedynie sen, który może pęknąć jak banka mydlana. Jednak liczy się  ta chwila w której praktycznie ma wszystko. Było tak idealne, że aż trudno uwierzyć, jak bardzo mógł oddzielić swoje życie prywatne od tego dla fanów i dziennikarzy, w tych sprawach był mistrzem. Każdy z czterech jego kumpli był w wielkim podziwie, nawet same media, które, aż kipiały ze złość, gdyż nie mogły uchwycić jego osoby poza czerwonym dywanem czy wyjściach z resztą paczki.  





Niall Horan 

Data urodzenia: 13.09.1993
Mieszkał: Mullingar

Jak trudno sobie wyobrazić ile może zjeść taki blondynek z niebieskimi oczami, jak ten chłopak. To zbyt bardzo nie prawdopodobnie, ale co się dziwić ? W końcu to radosny i ruchliwy Irlandczyk, który spełnia swoje marzenia na scenie z czwórką sowich "braci". Jakoś trzeba nadrabiać brak energii po wyczerpującym dniu z zgrają dziennikarzy za plecami. Uśmiecha się za każdym razem, gdy spotka fan'a, co odzwierciedla jego radość i podziękowanie dotyczące wszystkiego co teraz ma i będzie miał w przyszłości z takimi sukcesami, jak do tej pory. 



Liam Payne 

Data urodzenia: 29.08.1993
Mieszkał: Wolverhampton

Nie zawsze po trudnym dzieciństwie, los odpłaci się z nawiązką. Raczej to mało prawdopodobne, ale ten chłopak na sowim przykładzie, ewidentnie  ma prawo pokazać, jak wiele można osiągnąć poprzez swoją silna wole i staranie się o lepsze życie. Nie wystarczy powiedzieć " Będzie lepiej ", trzeba czynów, aby tak było. Jego serce jest tak wielkie, że można porównać je do oceanu, przepełnionego dobrocią, pomimo iż doskwierała mu samotność związana z brakiem przyjaciół,  Liam stał się wartościowym człowiekiem, dobrym i pomocnym.  Co pokazuje każdego dnia swojego istnienia na tym świecie. 



Louis Tomlinson 

Data urodzenia: 24.12.1991
Mieszkał: Doncaster

Podobno wiek mówi o dojrzałości, ale w  tym przypadku jest to błędne stwierdzenia. Ten chłopak jest wyjątkowy na swój sposób, a jego dystans do samego siebie i humor pokazuje, jakim można być cudownym człowiekiem. Może czasem zbyt bardzo wczuwa się w swoją role rozśmieszania ludzi, ale własnie dzięki temu każdy go lubi. Jest osobą, która wesprze każdego w trudnych chwilach. Nie ma problemu z życiem, które ma w tym okresie czasu, wręcz dziękuje Bogu za taki dar.