Dźwięk szczekania
mojego psa - Jo, wy budził mnie z ubogiego snu, którego tak bardzo
potrzebowałam od wczoraj. Cały ten bankiet był totalnym dnem, dodatkowo trwał
do północy! Siedem godzin szukania zajęcia między tysiącem gości na szpilkach -
cudowne chwilę mojego życia.
Powoli otworzyłam powieki, a jasne światło oślepiło mnie, na co
natychmiast przekręciłam się na brzuch, ściągając z siebie białą pościel.
Materac poruszył się, gdy Jo wskoczył, jego język spotkał się z rozgrzaną skórą
mojego policzka.
- Fu! - Jęknęłam,
odpychając labradora, który najwidoczniej stęsknił się za mną. Wczoraj został
wywieziony na czas bankietu do ośrodka na "przechowanie",
najwidoczniej z rana przywieźli psiaka.
- Jestem cała w twojej
ślinie! - Fuknęłam, wycierając policzek o kołdrę.
- Złaź! - Powiedziałam przez śmiech, kiedy Jo
próbował znów dostać się do mojej twarzy. Zsunęłam się do brzegu łóżka, torując
drogę labradorowi, trzymając go za obroże.
- Dość tego dobrego.
Zeskoczyłam ze
sprężystego materaca, gdy wszystko w moim ciele się unormowało. Nienawidzę po
prostu zawrotów głowy, ani tych mroczków. Krzywię się z niezadowolenia
wspominając ostatnie ekspresowe wyciągnięcie mnie z łóżka. Nie dość, że była
piąta trzydzieści to prawie weszłam w szafę mając te cholerę czarne
plamki przed oczami, pomimo światła ściennego i nocnej lampki.
Przetarłam oczy, gdy
podeszłam do białych drzwi. Uchyliłam drewniana powłokę szerzej
przekraczając próg, dzięki czemu znalazłam się w garderobie. Pomieszczenie -
jak każde inne w domu było wielkie. Szczęście, że chociaż tu mogłam trochę
siebie pokazać w kwestii aranżacji wystroju, niestety sypialnia
została umeblowana pod okiem matki. Było tu dosyć ciemno przez brak
okien, ale nadrabiał kryształowy żyrandol, który idealnie wpasował się w fioletowe
ściany i ciemny odcień szafek i półek. Na przeciwko mnie stał mój ulubiony
mebel - z butami, nie zważając oczywiście na te drogie od projektantów i z
metkami zawierającymi ceny z kosmosu. Po prostu z obuwiem, które sama wybrałam
i kupiłam we własnym stylu. Kocham to! Przejdźmy do reszty, praktycznie
mogłabym gadać o tym cały czas, bo to coś mojego, a nie rodziców. Po prawej
stronie została w ścianę wbudowana szafa z lustrem, gdzie głównie na wieszakach
wisiały wizytowe, letnie, zimowe sukienki wraz z kubraczkami z przeróżnych
materiałów oraz spódnice, w dolnych szufladach znajdowały się liczne szalę,
rękawiczki i inne pierdoły - niezbędnik damy, udajmy że nią jestem, w górnych
przegródkach nad perełkami słynnych projektantów leżały idealnie złożone w kostkę
spodnie wyjściowe, bluzki z długim rękawem i krótkim. Po lewej stronie stała
duża komoda sięgająca niemal do sufitu, na która udało mi się przekonać
rodziców, znaczy w sumie Rebecce, bo ojciec się w to nie mieszał, ale najlepsza
jest zawartość szuflad, czyli liczne luźne swetry, bluzy, bokserki, wygodne
sukienki, piżamy składające się z krótkich lub długich nogawek oraz bluzek,
sportowe ciuchy, bielizna - wybrana całkowicie prze zemnie i wszystko inne, co
jest w moim guście. A zawdzięczam to jedynie mojej niani - Aubree i
ochroniarzowi Max'owi, którzy zabrali mnie na wycieczkę do paru galerii
pod pretekstem zrobienia zakupów spożywczych, więc bezproblemowo mieliśmy złotą
kartę matki. Nawet nie wyobrażam sobie inaczej spędzonego czasu, czułam się
potrzebna i kochana. Przez kilka lat z tymi samymi ludźmi człowiek zaczyna się
przyzwyczajać do twarzy, które się tobą opiekują, kiedy ojciec i matka harują,
aby potroić majątek. Bree była jak moja mama, a Max był jak ojciec,
dodatkowo ta dwójka była parą faktycznie można było powiedzieć, iż
jesteśmy rodziną. Dziwne? Ale realne dla mnie, miałam przy sobie osoby, które
obchodzę, a więzy krwi nas nie łączą.
W pełni
ubrana zeszłam na dół od razu kierując się do królestwa Aubree - kuchni.
Kobieta tańczyła w rytmie muzyki z lat pięćdziesiątych, w dłoni trzymała łyżkę,
która służyła za mikrofon. Zachichotałam siadając przy barku, wzięłam
pomarańcze z koszyka na owoce i lekko podrzucałam ja z ręki do reki
- Oh, matko Alex! -
Odwróciła się, a łyżka wypadła jej z dłoni powodując nagły hałas. -
Przestraszyłaś mnie! - Jęknęła, kładąc dłoń na sercu.
- Przepraszam, nie
chciałam przeszkadzać w twoim prywatnym koncercie. - Zaśmiałam się na
nagła barwę jej policzków.
- Oj zamknij się. -
Machnęła ręką, chichocząc i odwróciła się do kuchenki, najprawdopodobniej,
aby zamieszać cos w garnku. - Tak w ogóle, jak było wczoraj na bankiecie?
- Zapytała.
Zeszłam ze stolika i
podreptałam do Aubree, by usiąść na blacie szafki.
Wole być bliżej
niej, gdy rozmawiamy o czymś, co mnie dobija.
- Wiesz dobrze, że była
to katastrofa! - Pisnęłam, łącząc swoje dłonie na udach.
- Kochanie, nie możesz
zawsze być nastawiona negatywnie. - Powiedziała, patrząc w moje oczy i lekko
masując moje ramie.
- Nienawidzę tego. Nic
nie poradzę, że czuje się jak nie w tej bajce. Zresztą juz nie będę mieć okazji
być na ich bankietach. - Bąknęłam.
Aubree zdziwiona,
usiadła obok mnie. Jej mina mówiła więcej niż mogłaby zdać sobie sprawę. Wiem,
ze boi się o mnie, w końcu wyjeżdżam do obcego kraju, miasta.
- Co masz na myśli? O
czymś nie wiem? - Przerażona odezwała się, jej źrenice powiększyły swoją
wielkość.
- W sumie to tak.-
Przygryzłam dolna wargę z nerwów. Nic nie odpowiedziała dając mi możliwość
wytłumaczenia wszystkiego.
- Na bankiecie John,
znaczy pan Haris dał mi wizytówkę Justin’a - wiesz jego przybrany syn- i swojaą
ponieważ okazuje się iż ten dzieciak szuka kogoś do wynajmu domu w Londynie. -
Powiedziałam szybko, prawie plącząc się we własnych słowach.
- Dzwoniłaś już? - Bąknęła.
- Wiesz do Justin'a.
- Bree, wiem że nie
chcesz, abym jechała, ale to dla mnie bardzo ważne. - Zapewniłam ją w swoich
zamiarach, kładąc głowę na jej ramieniu wyszeptałam. - Nie dzwoniłam.
- Słońce, lepiej zrób
to, bo znając ciebie będziesz zaprzątała sobie główkę tym cały dzień, a uwierz
mi twoja matka nie będzie zadowolona, z takiego zachowania. - Skrzywiła się,
schodząc z blatu i wracając do mieszania swojego sosu.
- Oczywiście, bo
jestem jej cholernym psem. - Warknęłam, zeskakując z mojego miejsca.
- Alex! - Upomniała
mnie.
Przewróciłam oczami
wychodząc z kuchni na korytarz, który nie był bardziej przytulny niż
kuchnia. Prawdą jest, że w żadnym pomieszczeniu tego domu nie czuje się dobrze.
Przeważa biel i czerń, przez co tak naprawdę nie potrafię odnaleźć czegoś
podobnego do rodzinnego domu.
Chodziłam po całym pokoju, a w dłoni kurczowo ściskałam telefon. Moja dolna
warga prawie krwawiła od ciągłego przygryzania. Nie wiedziałam, czy powinnam
zadzwonić teraz czy wieczorem, ale z drugiej strony, po co to przeciągać,
prawda?! Podeszłam do szafki, a z jej powierzchni sprzątnęłam wizytówek
Justin'a, spojrzałam na telefon opleciony, jak bluszcz moimi palcami, a
następnie na kawałek kartki papieru i widniejących na nim cyferek. Odblokowałam
telefon szybkim ruchem palca po ekranie, a następnie wystukałam numer, dwa razy
sprawdzając czy każda liczba zgadza się z tą na kartoniku. Gdy miałam nacisnąć
na zieloną słuchawkę dłonie dostały drgawek i to dosłownie.
Trzy sygnały, trzy
sygnały.
- Słucham? - Odezwał
się męski głos, po moim ciele przeleciało kilka fal nagłego niepokoju.
- Czy rozmawiam z
Justin'em ? - Ledwo, co zaczęła się rozmowa, a mój głos załamuje się co słowo.
- Tak, z kim mam
przyjemność rozmawiać? - Jego ton zmienił się na bardziej miły niż, gdy
odebrał. Obudziłam go ? Spojrzałam instynktownie na zegarek elektryczny stojący
na szafce nocnej. Zielone liczby wskazywały jedenastą dwadzieścia.
- Alex, Alex Sky. - Pewnie
powiedziałam, usiadłam na łóżku, a wzrok utkwiłam w swoich stopach. Nie
wiedziałam co mam tak naprawdę mówić.
- Pański ojczym wczoraj wspomniał...
- Nie jestem taki
stary, okey? - Justin przerwał mi w połowie zdania, na co lekko we mnie
zawrzało.
- Więc twój ojczym
powiedział mi wczorajszej nocy, że szukasz kogoś do wynajmu mieszkania. -
Oznajmiłam.
- John i ty ? -
Odezwał się zaskoczony, a nawet mogłam wyczuć przypływ złości.
- Co? Nie oczywiście,
że nie! - Zaczęłam - Był na bankiecie moich rodziców, jest wspólnikiem mojego
ojca - Robin'a. - Wytłumaczyłam, przyciskając telefon ciaśniej do ucha.
- Dzięki Bogu, nie
strasz mnie tak. - Zaśmiał się.- Jakby John zdradzał moją matkę to uwierz już
by nie miał jaj.- Westchnął rozbawiony.
Zachichotałam, a moje
policzki przybrały purpurowego koloru.
- Nie jestem tego typu
osobą. - Zaakcentowałam trzy ostatnie słowa.
- Więc co z tym wynajęciem twojego domu? -
Zapytałam.
- Ah... gdzie
mieszkasz ? - Nadal brzmiał, jakbym czymś go rozbawiła.
Powiedziałam coś nie
tak ?
- Manhattan. -
Stęknęłam.
- Kochanie mieszkasz w
najlepszym miejscu świata, a ty stękasz. - Mruknął rozbawiony.
Koleś odwal się co ?
- Cokolwiek.
- Dobrze się składa,
bo właśnie przyleciałem w odwiedziny do matki, możemy się spotkać ? - Zapytał
beztrosko. - Central Park?
- Jasne. - Mruknęłam.
- Jak mam Cię rozpoznać?
- Znajdziesz mnie
niedaleko zoo. - Z końcem zdania coraz bardziej śmiał się.
Czułam się, jak
idiotka. - Okey.- Urwałam i rozłączyłam się.
Wstałam z
wcześniejszego miejsca lekko oszołomiona i najprawdopodobniej czerwona jak
burak. Dopiero, gdy miałam zamiar odłożyć telefon na biurko zdałam sobie
sprawę, że nie powiedział, o której godzinie spotykamy się w zoo. Spojrzałam na
wyświetlacz komórki, na którym widniał napis
" Za szybko
skończyłaś ;p Trzynasta dwadzieścia. Central Park - Zoo."
Z lepszym
nastawieniem do dzisiejszego ranka zeszłam na dół, aby zobaczyć matkę ubraną w
elegancką białą sukienkę, dekolt zdobił delikatny naszyjnik, a stopy
przyodziała wysokimi czarnymi szpilkami na platformie. Była zatracona w
szukaniu czegoś w swojej dosyć dużych rozmiarów torebce. W sumie dobrze, że
jest zajęta to nie zobaczy mnie. Oczywiście święcie w to wierze. Na półpiętrze
zdjęłam swoje buty, stawiałam delikatnie stopę na każdym stopniu, aż został mi
tylko jeden, a oczy Rebecc’ki spoczęły na mnie, a następnie na ubraniu i butach
w ręku.
- Dobrze się czujesz?
- Kpiąco zapytała. Oh, kurna chciałam Cię tylko uniknąć, więc próbowałam
bezszelestnie zejść z tych cholernych schodów, ale musiałaś się oderwać od torebki.
- Tak. - Krótko
odpowiedziałam, nakładając na stopy buty z lekkim obcasem.
Świeże powietrze
wpadło do pomieszczenia, dzięki osobie, która weszła przez drzwi frontowe.
Nadzieja ucieczki zakiełkowała w moim wnętrzu, kiedy Adam zwrócił się do matki.
- Pani Sky
przygotowałem samochód. Stoi na podjeździe. - Oznajmił, łapiąc chwilowy kontakt
ze mną, gdy oddalałam się w stronę biblioteki.
- Alex, nie
skończyłyśmy. - Kobieta upomniała mnie surowo. Przeklinałam pod nosem i z
udawanym uśmiechem zatrzymałam się posyłając mordercze spojrzenie szoferowi.
Musiał się na mnie spojrzeć ?
- Przepraszam bardzo,
ale czego? - Jęknęłam.
- Grzeczniej. -
Zaczęła. - Pamiętasz o obiedzie z Noah i jego matką ? - Zapytała uważnie
przyglądając się mojej twarzy.
- Nie.
- Teraz będziesz
pamiętać i na litość boską przebierz się! - Wrzasnęła na sam koniec, po czym
oddaliła się w stronę jej gabinetu. Gdy zniknęła z pola widzenia, nie mogłam
się powstrzymać...moja ręka wystrzeliła w górę pokazując niestosowny
znak. Na pięcie odwróciłam się, obierając kierunek - biblioteka.
Otwierając
brązową powłokę przywitał mnie zapach starych książek, niespotykane.
Przymknęłam drzwi, a moim oczom ukazała się sterta moich ulubionych powieści
schludnie ułożonych w piramidkę na ciemno brązowym stoliku, który stał pod
oknem pomiędzy dwoma zielonymi fotelami. Złota lampa zwisała nad jednym z
siedzisk, a regały z wieloma książkami docierające do samego sufitu, zdobiąc
ściany; zapierały dech w piersiach. Pół mrok nadawał tajemniczości temu
miejscu, ponieważ każde z czterech okien miało zasunięta prawą stronę zasłona.
Na samym środku pomieszczenia ułożony był dywan, a ściany biły uspakajającą
aurom, dzięki swojej ciemnej zieleni.
Zdecydowanie kochałam
to miejsce, za fakt jak dobrze się czułam tu, oderwana od rzeczywistości i
szczęśliwa - rzadko spotykane w domu.
Usiadłam na sofie,
która stała niedaleko regałów. Skóra mebla dała o sobie znać w czasie kontaktu
z moim materiałem spodni. Spojrzałam na siebie i z niezrozumiałych
powodów miałam chęć się przebrać. Tylko czemu mam robić cos czego matka żąda?
Uważam, ze dobrze wyglądałam. Klatka piersiowa ukryta była pod bordowym luźnym
swetrem z rękawami trzy czwarte, a dół wcisnęłam w opinające każdy cal mojego
ciała jasne dżinsy z niewielkimi przetarciami na kolanach i zawinięciem w
połowie łydki. Wielki haust powietrza opuścił moje płuca, a twarz schowałam w
dłonie. Taka bezsilna.
Załamanie
psychiczne minęło, a zastąpiły to miejsce nerwy. Spotkanie miało odbyć się za
piętnaście minut, a ja byłam w połowie drogi w czarnym Bentley, który
prowadzony był przez Joshep'a - mojego szofera. Rodzice okazali się wielkoduszni,
co do moich podwózek. Cicha piosenka rozchodziła się po pojeździe, a moje
czoło przyklejone było do szyby, chłodząc mnie. Na zewnątrz było bardzo ciepło,
a moje ciało pociło się, jak w jakiejś saunie. Nie wróżyło nic dobrego
cala ta sytuacja. Lekko podskoczyłam, gdy na kolanach zawibrował mój telefon.
Wiadomość od Aubree. Szybkim ruchem palca odblokowałam urządzenie i odczytałam
sms'a.
"Skarbie,
pamiętaj o tym obiedzie. Chyba nie chce jakiejś awantury?"
Automatycznie
spojrzałam na mój nadgarstek opisany czerwonymi plamami. Zachłysnęłam się
powietrzem, gdy wyobraziłam sobie, jak moja matka bije mnie. Nigdy czegoś
takiego nie zrobiła, ale wczoraj...
- Przepraszam Bree. -
Szepnęłam ściskając komórkę do piersi. Wiedziałam, że prawdopodobnie będą
konsekwencje moich czynów, ale dziś i może jutro są ostatnie dni życia w tej
dzielnicy, mieście.
- Joshep ile jeszcze
nam zostało? - Spytałam delikatnie, wiedząc jak nienawidzi być pospieszany, ale
mogłabym nawet juz biec do Central Parku byle być na miejscu szybciej niż
Bentley i Jos razem wzięci. Ruch uliczny nawet, by mi podziękował.
- Alex daj mi pięć
minut. - Powiedział przez zęby.
Cieszyłam się z faktu,
że już nie mówi na mnie panienka, było to dosyć beznadziejna sytuacja. Przede
mną ukazywał się obraz drzew należących do miejsca w którym być może spotka
mnie cos dobrego. Uratuje moja egzystencje ze szponów martwicy, zżerającej mnie
każdego dnia istnienia w tej zgniliźnie zwanej rodzina, moją własną rodziną.
Mężczyzna zatrzymał
się przed chodnikiem, automatycznie wyskoczyłam z samochodu dziękując za
podwózkę. Pewna siebie przemierzałam odległość, która wcale nie była zbyt
niewielka. Na szczęście widok spełniał swoje wymogi. Liście szumiały, a krzyk
bawiących dzieci rozprzestrzeniał się w każdym zakątku Central Park'u.
Ciemność, która
uniemożliwiła mi widoczność i dotyk obcych palców na twarzy sprawił, ze
zaczęłam krzyczeć ze strachu. Cała zawartość mojego żołądka dotarła do przełyku.
- Puść mnie! -
Krzyknęłam przerażona.
- Cicho bądź. - Ktoś
powiedział, zdejmując swoje dłonie z moich oczu. Odwróciłam się natychmiastowo,
a moja szczęka dotknęła ziemi, gdy zobaczyłam kim jest osoba, przez która o
mało co nie dostałam zawału.
- Boże. - Jęknęłam oszołomiona, przykładając
dłoń do serca.
- Jeszcze dziś
sprawdzałem, nie jestem Bogiem. Przykro mi. - Zaśmiał się, ciągnąc mnie do
uścisku. Jego ramiona oplotły mnie niczym bluszcz, nie wiedząc gdzie położyć
swoje dłonie pozostawiłam je zwisające wzdłuż mojej tali. Policzek dociśnięty
był do jego torsu.
- Ty. - Zaczęłam,
odrywając się od chłopaka. - Bez takich, chcesz żebym umarła?! - Burknęłam,
dźgając go palcem w klatkę piersiową, przy czym zostawiałam krótko trwale
plamki wielkości mojego opuszka palca.
- Wyluzuj. -
Uśmiechnął się.
- Nie. - Warknęłam,
uderzając go w ramie. - Justin, nie chce takich sytuacji.
- Rany, spotkałaś się
z diabłem?
- Boże. - Mruknęłam.
-Słucham? –
Wyszczerzył się, przepuszczając mnie w furtce, aby znaleźć się na placu zoo. Ku
mojemu przekonaniu, nie musieliśmy kupić biletów, ponieważ chłopak już
miał je w portfelu, więc podeszliśmy do osoby, która sprawdzała prawdziwość
papierka, kobieta powoli oderwała część i zlustrowała mojego towarzysza.
Przewracając oczami zachichotałam.
- Proszę. - Wskazał na
bramkę, ponownie mnie przepuścił. - Nadal zła?
- Może. - Uśmiechnęłam
się, przyśpieszając.
Nic to nie dało,
ponieważ i tak Justin dotrzymywał mi kroku.
Między nami zapadła
cisza, szczerze mówiąc nie wiedziałam o czym mogę wspomnieć.
Dźwięki
zwierząt, zapach popcornu i widok waty cukrowej trochę mnie odprężył. Jednak
nie było łatwo, gdy idzie koło ciebie bardzo przystojny facet, który cieszy się
zainteresowaniem każdej kobiety w zasięgu pięciu metrów. Jak jakiś znak drogowy
wołający "Tu jestem! Dotknij mnie!"
- Czemu? - Justin
odezwał się, w czasie jak głaskał żyrafę.
- Co czemu? -
Zapytałam, wpychając do buzi garść popcornu.
- No wiesz, Londyn.-
Uniosłam brew w zdziwieniu. - Chcesz zostawić Manhattan. - Gdy zrozumiałam o co
mu chodzi, zaczęłam iść w kierunku boksów dla małp i szympansów. - Alex! Czekaj!
Pomimo, ze nie
chciałam mówić mu prawdy, zatrzymałam się w końcu od niego zależy, czy będę
miała okazje zostawić to wszystko i zamknąć ten rozdział.
- Po prostu chce
zacząć coś nowego. Podobno dobrze jest odciąć się od rodziny, aby móc żyć
własnym życiem. - Odezwałam się. Zwinęłam torebkę z żelkami, a do buzi
wrzuciłam resztkę popcornu.
- Czyli chcesz poczuć
się samowystarczalna? W sumie to tak jak, ja.- Masz siedemnaście lat, prawda?- Skinęłam
głowa, patrząc na jego prawy profil. - Byłem rok starszy od ciebie, gdy
postanowiłam opuścić dzielnice największych szych. Chciałem mieć cos
swojego. - Uśmiechnął się, czułam ze przywrócił swoje wspomnienia.
Może zasługuję na
ziarnko prawdy ode mnie, ale nie ufam mu.
- Tak, chodzi o to.-
Przytaknęłam.
Unikając kontaktu
wzrokowego odezwałam się.- Dlaczego pytasz?
- Myślisz, że wpuszczę
do domu kogoś obcego?- Zaśmiał się, ponownie mnie przyciskając do siebie.
- I tak nie będziesz
tam mieszkał.- Zauważyłam.
Justin zamyślił się
oddalając się parę centymetrów ode mnie, po czym odpowiedział. - Masz racje.
- Wyjeżdżam jutro
rano, jeżeli chcesz możesz ze mną lecieć do Londynu.
-Żartujesz? - Szok był
oczywisty w tym momencie. - Serio?
- Tak. - Zaśmiał się, ukazując
swój ogromny uśmiech. - Oczywiście, jeśli chcesz. Tak czy siak masz w stu
procentach pewność, ze dach nad głową jest w Londynie.- Spojrzał w moja stronę.
- Nawet nie pytaj,
jadę! - Klasnęłam. - Zadzwonisz co do szczegółów wyjazdu?
Przytaknął, patrząc na
swój telefon.
- Przepraszam, musze
zadzwonić.
- Jasne.
Chłopak oddalili się.
Rozwinęłam torebkę w zadowolone żółte buźki, włożyłam do ust kawałek czerwonego
żelka, wolno przeżuwałam, patrząc na zachowanie pand i ich partnerów. W sumie
nie są zbyt ruchliwymi zwierzętami. Zresztą co będę mówiła, nawet sama nie
lubię ruchu, ale zależy mi na zdrowym trybie życia, więc jakoś się przełamuję.
Początki były ciężkie, moje ramiona były jak flaki. Zdecydowanie.
Roskosz, która
spotkała się z moimi kubkami smakowymi wraz z ostatnim żelkiem była niczym w
porównaniu z tym, jak uczułam się od momentu wiadomości Justina
- Cos się stało? -
Spojrzałam wprost w jego oczy szukając przyczyny zmieszania zaraz po telefonie.
Chłopak podrapał swój kark, a jego wzrok utkwiony był w czubkach butów. -
Justin?
- Umm...- Zająknął
się, szurając stopa o chropowata powierzchnie drogi na której staliśmy. - Moja
matka zaprasza Cię na lunch. - Powiedział dziwnie gestykulując każde słowo.
- A ty nie chcesz,
żebym tam poszła.- Powiedziałam, wiedząc że po prostu nie wie, jak mnie spławić.
- Chodziło, czy
chciałabyś tam pójść?
Uniosłam brew w szoku,
który ustępował z każda sekunda.
- Tak, tak chce iść. -
Uśmiechnęłam się. a Justin odwzajemnił mój gest.
- Samochód jest
niedaleko, więc chodźmy. - Wskazał na oddalone od nas wyjście zoo, a jego dłoń
umiejscowiła się na mojej tali. Szczególnie nie zmartwiło mnie to, ale także
nie zachwyciło.
Powoli szliśmy w
stronę auta, czasem wymieniając miedzy sobą jakieś uwagi dotyczące osób przed
nami lub dzieci biegających po trawie między drzewami.
Zastanawiałam się
tylko nad jedna sprawa. Dlaczego matka Justin'a wiedziała o naszym spotkaniu,
chyba nic nie mówił o tym? Bo jeżeli ktoś oprócz naszej dwójki wie o moich planach,
prawdopodobnie chłopak będzie musiał szukać sobie nowego wynajmującego. Może to
był powód jego zmieszania?
Podróż do restauracji
była cicha, jednymi dźwiękami była muzyka znanego boysbend'u i nasze
umiarkowane oddechy. Cieszyłam się, że nie musiałam nic mówić. Zgodziłam się na
lunch z obcymi ludźmi, co prawa mama Jus'a wpada do mojej, ale nigdy nie miałam
okazji, abym mogła z nią porozmawiać. Jednak zaprosiła mnie i to jeszcze z jej
synem, to trochę dziwne, a nawet bardzo. W każdym razie wole iść tam niż na
obiad z członkiem mojej rodziny.
Nie byłam
zdziwiona, że stałam przed najdroższą restauracją w mieście. Kto by mógł nawet
zwątpić, że bogaci nie wybraliby czegoś takiego. Westchnęłam. Chciałam już tam
wejść i wyjść, ale musiałam poczekać na Justin'a, który po raz kolejny
rozmawiał przez z telefon, tym razem ktoś dzwonił do niego, gdy szyliśmy
w stronę wejścia budynku. Stałam przeskakując z jednej nogi na drugą z powodu
moich nerwów co do obiadu z jego mamą, właściwie to nie powinnam mieć żadnych obaw,
w końcu nie jestem z nim, ale jednak można tak pomyśleć, przez dzisiejszy
"wypad" do zoo i zgodę na obiad z panią Haris.
- Strasznie Cię
przepraszam, ale to było bardzo ważne. - Kiwnęłam głowa.
Na wejściu przywitała
nas młoda kobieta, która wzięła kurtkę Justin'a, a następnie zaprowadziła nas
na główną jadalnie. Była to duża sala, gdzie mieściła się około dwustu stołów,
każdy z nich miał rozłożony idealnie wyprasowany obrus, a dekoracją był wazon
pełen kwiatów, oczywiście na każdym był zestaw kieliszków zaczynając od
przeznaczenia na wodę, po czerwone wino, tak samo było ze sztućcami i
talerzami. Ściany miały różne żłobienia, a większość z nich miała kolor złoty.
Z sufitu zwisały kryształowe żyrandole, które pojedynczo dawałyby nikłe światło
w czasie wieczornych przyjęć. Podobnież w tym lokalu odbywa się większość
biznesowych imprez związanych z miastem.
Kiedyś byłam tu z
okazji bankietu na rzecz chorych dzieci w Afryce, oczywiście rodzice nie byli
zachwyceni faktem, że interesuję się taką tematyka, a nie ich bankietem.
Zresztą kolejnym nudnym przyjęciem z byle, jakiej przyczyny.
- Jesteś obecna?-
Męski głos szepnął mi na ucho, na co się wzdrygnęłam, przypominając sobie, że
nie jestem sama, a przy boku mam Justin'a, który najwyraźniej zauważył moje
majaczenie w obłokach.
- Chodź mama i jej goście czekając.- Bez
żadnego ostrzeżenia popchnął mnie do przodu.
Nie było rozmowy na
temat jakichkolwiek osób oprócz jego matki! Miałam już się wycofać, gdy Pani
Haris zawołała nas.
- Dzieci ! -
Przemawiał przez nią entuzjazm, a jej usta wygięły się w delikatny uśmiech.
Najpierw przycisnęła do siebie syna, szepcząc mu coś na ucha, a następnie mnie.
Zastygłam czując się niezręcznie, gdy zauważyłam moja rodzicielkę
siedząca obok Noah, a niedaleko niego jego matkę - Annę. Osłupienie
minęło, gdy tylko zobaczyłam świdrujący wzrok matki spoczywający na Justin'ie,
który odsuwał dla mnie krzesło na przeciwko Rebecc’ki. Posłusznie usiadłam,
czekając aż on zrobi to samo i zacznie coś mówić, cisza jaka nastała, gdy każdy
skupiony był na mojej osobie i rodzicielki był nie do zniesienia. To nie był
przypadek, byłam tego pewna.
- Może wyjaśnicie nam,
jak na siebie wpadliście? - Matka zbyt uprzejmie posłała pytanie w
stronę "syna Haris’onów". Moje ciało bezwładnie w gniotło się w
siedzisko, czując jak rozpadam się na malutkie kawałki. On mógł wszystko
zniszczyć. Jej wzrok przeniósł się na mnie prawdopodobnie oczekując jakiegoś
zuchwałego czynu z mojej strony.
- Oh, kochana daj
młodym trochę wytchnienia. - Zaśmiała się kobieta po czterdziestce wpatrując
się z uwielbieniem w danie przyniesione przez kelnera, niespełna dwadzieścia
sekund temu. - Chyba nie musisz wiedzieć o wszystkim co robi twoja córka,
prawda? - Annę, westchnęła rozbawiona klepiąc jej przyjaciółkę po ramieniu.
Nie mam pojęcia z jakich
powodów ta kobieta jest dla mnie w pewien sposób miła albo nie ma zamiaru
słuchać czegokolwiek na temat mojego życia. Po części to dobrze, bo to nie jej
sprawa, ale także przykre, iż nikogo nie obchodzę. Nie mając odwagi spojrzeć na
mamę, zajęłam się jedzeniem, przeżuwając każdy kęs mięsa powoli i nierobiący
przy tym zbyt wielkiego hałasu dla siedzących obok mnie. Większość z osób
zajęło się rozmowa między sobą zastawiając całą wcześniejszą sensacje, gdzieś z
tyłu głowy.
_________________________________________
Dziękuję za wasze
komentarze i proszę was komentujcie, jeżeli przeczytacie, jest to dla mnie
bardzo ważne.
Czytasz = Komentujesz
♥
Masz świetny styl pisania ;) Naprawdę. Taki, lekki, przyjemny, że aż chce się czytać i poznawać bohaterów. Oby tak dalej :)
OdpowiedzUsuń♥
OdpowiedzUsuńKochana przepraszam ze dopiero teraz pisze kom ale dopiero teraz znalazlam chwilke, wiesz swieta, te cale przygotowania itp. No w kazdym razie zafascynowalam sie tym ff to co piszesz jest takie szczere i czuje siejakbym odczuwala to co ona *-*
OdpowiedzUsuńBlog został pomyślnie dodany do Katalogu :)
OdpowiedzUsuńhttp://katalog-opowiadan-o-celebrytach.blogspot.com
Pozdrawiam!
zajebiscie!
OdpowiedzUsuńMogę liczyć na twoją opinię?
Zawsze jest szansa, że wejdziesz, zobaczysz, pokochasz ( mam nadzieję lol )
youngloovers.blogspot.com
loovelorn.blogspot.com
fromyourlust.blogspot.com
ifindyourlips.blogspot.com
Nawet jak nie masz teraz ochoty, to kiedyś pewnie będzie ci się nudzić, zerknij, może warto :)
Wow. Nawet przez te pierwsze trzy rodziały się bardzo wciągnęłam xd
OdpowiedzUsuńMatko a już myślałam że Justin wygada o tym Londynie Rebece. Było blisko ale uf, matka Justina wszystko uratowała.
Jejku mam nadzieję że uda im się ta 'ucieczka' do Londynu!
Świetny blog, czekam na kolejny rozdział xx
/luvmynarryx69
Ps. Mogłabyś mnie informować na tt o kolejnych rozdziałach? :)
Świetny rozdział, już nie mogę doczekać się następnego! :) Dużo weny i ciekawych pomysłów życzę :) xx
OdpowiedzUsuńOk..
OdpowiedzUsuńA wiec zacznijmy od poczatku i tego co niestety muszę skrytykował..
- wyjustowany tekst, lepiej gdyby był normalny, taki nie za dobrze się czyta
- zbyt długie rozdziały, rób ich więcej a krótsze. Czytelnika zniechęca gdy widzi na wstępie taki ogrom tekstu
- błędy w słowach, czasem literowki, czasem ortograficzne.. Sprawdzaj pisownie słow po angielsku bo często zapisujesz je niepoprawnie
- zbyt skomplikowane opisy.. Rób je prostsze, bo czasem moje myśli odlatywaly gdzie indziej
To chyba wszystkie moje zastrzeżenia.. Nie chciałam być wredna czy cos w tym stylu. Ocenilam tylko to jak piszesz i chce ci pomóc.. Zastosuje się do moich uwag, a na pewno będzie coraz lepiej..
Pozdrawiam Vivienne
A i jeszcze zmienilabym tytuły rozdzialow na polskie..
OdpowiedzUsuńPS Sorry za bledy, alw pisze na tablecie i autokorekta jest straszna..
Yey już kocham to opowiadanie (:
OdpowiedzUsuń