Lunch zakończył się zaraz po tym, jak Justin oznajmił, że musi jechać
w sprawach biznesowych na Brooklyn. Jego matka była wprost zachwycona
zdolnościami swojego syna, o których opowiadała w czasie wędrówki do samochodu.
Oczywiście także mówiła o jego wadach, które są mniejszością, co do pozytywnych
stron charakteru chłopaka. Ukradkiem zauważyłam, jak uważnie Rebecca słucha
żony John'a. Czasem zaśmiała się z naszą towarzyszką, albo przyznawała racje.
- Dziękuję za świetny czas, kochana. – Za ćwierkotała Elizabeth.
- Oh, my dziękujemy.- Mama powiedziała uśmiechając się, pociągnęła Panią Haris do pożegnalnego uścisku.
Pomachałam Eliz i wsiadłam do czarnego Lexus’a. Przesuwając się do samych drzwi po drugiej stronie. Nie chciałabym siedzieć blisko rodzicielki w czasie jej furii.
- Marco, zawieź nas do domu. - Rebecca oznajmiła usadawiając się na białej skórze samochodu. Mężczyzna przytaknął zmieszany, gdy ujrzał moje ciało przyciśniętej do drzwi po lewej stronie Re. Kobieta w pewnym momencie spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała. Spuściłam głowę, bawiąc się biała nitką wystając z szwów od wewnętrznej strony ud.
W sumie byłam zaskoczona jej spokojem, czułam się trochę nie na miejscu, ponieważ zazwyczaj krzyczała na mnie o najmniejsze gówno, jakie zrobiłam. Obawiam się, że ona spiskuje z Elizabeth, może absurdalnie to brzmi, jednak po niej mogę wszystkiego się spodziewać. Miesiąc temu zaprosiła Kayl’a Faier’a i jego rodziców Marie, Marka na zapoznawczą kolacje, nawet nie sądziłam, że kolejny raz to zrobi. Jego ojciec jest właścicielem spółki hoteli wokół Manhattan’u i z pewnością, dlatego Re wybrała Kayl’a. Wmawiałam mi, że jest doskonałą partią na małżonka i towarzysza na resztę życia. Jednak zapomniała, że to ja powinnam wybrać osobę, z którą mam dzielić się każdym kawałkiem siebie samej.
- Dziękuję za świetny czas, kochana. – Za ćwierkotała Elizabeth.
- Oh, my dziękujemy.- Mama powiedziała uśmiechając się, pociągnęła Panią Haris do pożegnalnego uścisku.
Pomachałam Eliz i wsiadłam do czarnego Lexus’a. Przesuwając się do samych drzwi po drugiej stronie. Nie chciałabym siedzieć blisko rodzicielki w czasie jej furii.
- Marco, zawieź nas do domu. - Rebecca oznajmiła usadawiając się na białej skórze samochodu. Mężczyzna przytaknął zmieszany, gdy ujrzał moje ciało przyciśniętej do drzwi po lewej stronie Re. Kobieta w pewnym momencie spojrzała na mnie, ale nic nie powiedziała. Spuściłam głowę, bawiąc się biała nitką wystając z szwów od wewnętrznej strony ud.
W sumie byłam zaskoczona jej spokojem, czułam się trochę nie na miejscu, ponieważ zazwyczaj krzyczała na mnie o najmniejsze gówno, jakie zrobiłam. Obawiam się, że ona spiskuje z Elizabeth, może absurdalnie to brzmi, jednak po niej mogę wszystkiego się spodziewać. Miesiąc temu zaprosiła Kayl’a Faier’a i jego rodziców Marie, Marka na zapoznawczą kolacje, nawet nie sądziłam, że kolejny raz to zrobi. Jego ojciec jest właścicielem spółki hoteli wokół Manhattan’u i z pewnością, dlatego Re wybrała Kayl’a. Wmawiałam mi, że jest doskonałą partią na małżonka i towarzysza na resztę życia. Jednak zapomniała, że to ja powinnam wybrać osobę, z którą mam dzielić się każdym kawałkiem siebie samej.
Samochód okrążył niewielki klomb z rabatkami i
zatrzymał się przed mahoniowymi drzwiami domu, spojrzałam na biały budynek, w
którym aktualnie mieszkam, moje usta opuściło ciche jękniecie. Wspominając
czas, gdy byłam mała i z radością biegłam ze szkoły do niewielkiego domu na
obrzeżach Nowego Jorku, oparłam czoło o szybie. Moje dzieciństwo nie
trwało zbyt długo po śmierci babci wszystko diametralnie zmieniło się, nagle
zyskaliśmy bogactwo, wpływy i "przyjaciół naszej rodziny".
Kobieta obok mnie odchrząknęła i z gracją wyszła, gdy Marco otworzył jej drzwi. Nie chcąc dłużej siedzieć w aucie poszłam śladem matki, a moje ciało odprężyło się, gdy lekki wiatr otarł się o gołą skòrę.
Matka patrzyła na mnie karcąco, usta miała ułożone w cienką linie, a dłonie powędrowały na biodra odziane beżowa obcisłą sukienkę z dużym dekoltem sięgająca do kolan.
- Czy ty zawsze musisz być taka..- Wskazała zrezygnowana dłońmi na moja sylwetkę.
- Daruj sobie. – Mruknęłam lekceważąco okrążając Lexus’a. Stanęłam na pierwszym stopniu z dwóch, a następnie na drugi, niespodziewanie drzwi otworzyły się ukazując Aubree w kwiecistej sukience, która idealnie podkreślała je wąską talie, a na twarzy widniał wielki uśmiechem.
- Cześć, skarbie.
- Oh, Bree. - Westchnęłam wtulając się w delikatną posturę dziewczyny. Rebecca przeszła koło nas mówiąc coś pod nosem, przy okazji trącając moje ramie swoim.
- Co się stało? - Aubree odsunęła się ode mnie, jej oczy spotkały się z moimi.
- Nic, kompletnie nic. - Wzruszyłam ramionami, patrząc za nią gdzie w czarnym garniturze stał Robin, jego wzrok padł na mnie. Dreszcze na moim ciele sprawiły, że moja niania odwróciła się stając u mojego boku, jej palce oplotły moją dłoń.
- Córko. - Skinął.
- Ojcze. - Powtórzyłam czynność mężczyzny.
-Idź do pokoju.- Aubree szepnęła, popychając mnie do przodu. Zdezorientowana, popatrzyłam raz na ojca raz na kobietę. - Idź.
Skinęłam, ominęłam Robina z wielka ulga. Truchtem pokonałam schody, potykając się o kilka stopni. Wpadając do pokoju zamknęłam drzwi. Telefon wibrował w mojej kieszeni, drżącymi rękami wyjęłam urządzenie. Od razu się rozłączyłam widząc imię Matt’a. Nie chce go słyszeć, nie chce czuć tego bólu, strachu. Nienawidzę tego sajgonu, w którym mieszkam! Pociągnęłam za włosy modląc się w duchu, że on nie ma nic wspólnego z zajściem na dole. Usiadłam na podłodze, a plecy oparłam o ramę łóżka. Telefon wibrował na podłodze wprawiając mnie w szał. Mogłam go wyłączyć, ale to nie było żadne wyjście. Nie mogę całe życie wspominać tego wydarzenia. Słyszałam wymianę zdań miedzy Robin’em, a Aubree, co prawda nie wyraźnie, ale byłam wręcz pewna, ze chodzi o mnie. Na czworaka dotarłam do drzwi, przyłożyłam ucho do drewnianej powłoki. Przysłuchując się sytuacji, która ma miejsce na dole. Wcale nie twierdze, ze dobrze robie.
- Co ty tu robisz?! - Kobieta wrzasnęła, najprawdopodobniej do przybyłego gościa.
- O co Ci chodzi do cholery! - Męski glos odpowiedział w złości, a mój żołądek zacisnął się ze strachu.
- Ty dobrze wiesz, o co. - Zaczęła srogo.- Nie masz prawa tu przychodzić. - Warknęła. Najprawdopodobniej jej wzrok był utkwiony w jego czarniawych tęczówkach.
- Aubree. - Zaczął. - Jesteś jedynie personelem i uwierz mi nie masz nic tu do gadania. - Zaśmiał się gardłowo.
Moje dłonie zaczęły pocić się, a po policzkach płynęły łzy, gdy wspomnienia wirowały przed moimi oczami.
- Zamknij się do cholery!- Zabrzmiał glos ojca. - Ona ma większe prawo do bycia tu niż ty, Matt.
- I kto to mówi? - Zadrwił. - Facet, który jest nikim w oczach rodziny, zwłaszcza dla Alex. - Zauważył.
On wspomniał mnie, powiedział moje imię. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała, gdy wciągałam w siebie powietrze, aby uspokoić się. Czułam, jak każdy włosek na moim karku stoi dęba, a nieprzyjemna sensacja w żołądku przyprawia mnie o wymioty.
- Nie masz zielonego pojęcia o tym, co się dzieje w tym domu, nie po tym co robiłeś! - Wrzasnął.
Moje serce waliło, a gardło zaciskało się z żalu i strachu.
- Gdzie kurwa ona jest, Robin?! - Drugi głos odezwał się, a moje przerażenie było jeszcze bardziej namacalne.
- No proszę, kogo ja tu widzę. - Śmiech mojej niani wypełnił moje bębenki, dzięki czemu uspokoiłam się na tyle, aby oddychać wolniej.
- Zamknij się suko! - Burknął. - Gdzie ona jest? - Powtórzył, zamarłam. A sekundy ciszy były jak godziny.
- Nie ma jej tu. - Cichy głos matki sprawił, ze spięłam się. - Idźcie stąd, bo wezwę policje. Zbyt wiele zrobiliście.
-Oh, Becca chcemy o wiele więcej, gdzie ona jest?!- Krzyknął kończąc zdanie.
- Faktycznie nie obchodzi nas. - Glos Robina trafił we mnie jak sztylet. Ponownie wybuchłam płaczem, a nowa warstwa słonej cieczy pokryła policzki. - Porozmawiajmy w moim gabinecie.
- Co ty kurwa robisz! - Aubree Krzyknęła. - Czy ty jesteś takim bez uczuciowcem?! Nie wystarczy Ci to, co oni i ten przychlast zrobili? Naprawdę masz ją głęboko w poważaniu? A co z tobą Rebecca? Co z wami nie tak! – Kobieta mówiła przez żeby ostatnie słowa.
- Skończyłaś? -Matt przerwał wywód Bree. - A ty Robin prowadź. Osunęłam się na ziemie.
Bezwładnie leżałam na podłodze, jedynym dźwiękiem, który słyszałam to czas, kiedy pociągałam nosem. Wszystko powróciło, to z czym się uporałam wróciło jak bumerang trafiając w sam środek.Czego oczekiwałam? Przecież Robin i Becca maja mnie kompletnie w dupie. Bałam się; bałam się, ze skurwiel przyjdzie z nimi, krąg się zatoczy...a co ze mną? Obcy nie zawsze pomogą po raz kolejny poskładać moją psychikę do jakiegoś normalnego stanu. Funkcjonowanie jest czymś trudnym po traumatycznych wydarzeniach, które pamiętasz widząc i słysząc ich głosy. Dźwięk osób, które nie miały kręgosłupa moralnego, aby zostawić ciebie, gdy błagałaś o to.
Kobieta obok mnie odchrząknęła i z gracją wyszła, gdy Marco otworzył jej drzwi. Nie chcąc dłużej siedzieć w aucie poszłam śladem matki, a moje ciało odprężyło się, gdy lekki wiatr otarł się o gołą skòrę.
Matka patrzyła na mnie karcąco, usta miała ułożone w cienką linie, a dłonie powędrowały na biodra odziane beżowa obcisłą sukienkę z dużym dekoltem sięgająca do kolan.
- Czy ty zawsze musisz być taka..- Wskazała zrezygnowana dłońmi na moja sylwetkę.
- Daruj sobie. – Mruknęłam lekceważąco okrążając Lexus’a. Stanęłam na pierwszym stopniu z dwóch, a następnie na drugi, niespodziewanie drzwi otworzyły się ukazując Aubree w kwiecistej sukience, która idealnie podkreślała je wąską talie, a na twarzy widniał wielki uśmiechem.
- Cześć, skarbie.
- Oh, Bree. - Westchnęłam wtulając się w delikatną posturę dziewczyny. Rebecca przeszła koło nas mówiąc coś pod nosem, przy okazji trącając moje ramie swoim.
- Co się stało? - Aubree odsunęła się ode mnie, jej oczy spotkały się z moimi.
- Nic, kompletnie nic. - Wzruszyłam ramionami, patrząc za nią gdzie w czarnym garniturze stał Robin, jego wzrok padł na mnie. Dreszcze na moim ciele sprawiły, że moja niania odwróciła się stając u mojego boku, jej palce oplotły moją dłoń.
- Córko. - Skinął.
- Ojcze. - Powtórzyłam czynność mężczyzny.
-Idź do pokoju.- Aubree szepnęła, popychając mnie do przodu. Zdezorientowana, popatrzyłam raz na ojca raz na kobietę. - Idź.
Skinęłam, ominęłam Robina z wielka ulga. Truchtem pokonałam schody, potykając się o kilka stopni. Wpadając do pokoju zamknęłam drzwi. Telefon wibrował w mojej kieszeni, drżącymi rękami wyjęłam urządzenie. Od razu się rozłączyłam widząc imię Matt’a. Nie chce go słyszeć, nie chce czuć tego bólu, strachu. Nienawidzę tego sajgonu, w którym mieszkam! Pociągnęłam za włosy modląc się w duchu, że on nie ma nic wspólnego z zajściem na dole. Usiadłam na podłodze, a plecy oparłam o ramę łóżka. Telefon wibrował na podłodze wprawiając mnie w szał. Mogłam go wyłączyć, ale to nie było żadne wyjście. Nie mogę całe życie wspominać tego wydarzenia. Słyszałam wymianę zdań miedzy Robin’em, a Aubree, co prawda nie wyraźnie, ale byłam wręcz pewna, ze chodzi o mnie. Na czworaka dotarłam do drzwi, przyłożyłam ucho do drewnianej powłoki. Przysłuchując się sytuacji, która ma miejsce na dole. Wcale nie twierdze, ze dobrze robie.
- Co ty tu robisz?! - Kobieta wrzasnęła, najprawdopodobniej do przybyłego gościa.
- O co Ci chodzi do cholery! - Męski glos odpowiedział w złości, a mój żołądek zacisnął się ze strachu.
- Ty dobrze wiesz, o co. - Zaczęła srogo.- Nie masz prawa tu przychodzić. - Warknęła. Najprawdopodobniej jej wzrok był utkwiony w jego czarniawych tęczówkach.
- Aubree. - Zaczął. - Jesteś jedynie personelem i uwierz mi nie masz nic tu do gadania. - Zaśmiał się gardłowo.
Moje dłonie zaczęły pocić się, a po policzkach płynęły łzy, gdy wspomnienia wirowały przed moimi oczami.
- Zamknij się do cholery!- Zabrzmiał glos ojca. - Ona ma większe prawo do bycia tu niż ty, Matt.
- I kto to mówi? - Zadrwił. - Facet, który jest nikim w oczach rodziny, zwłaszcza dla Alex. - Zauważył.
On wspomniał mnie, powiedział moje imię. Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała, gdy wciągałam w siebie powietrze, aby uspokoić się. Czułam, jak każdy włosek na moim karku stoi dęba, a nieprzyjemna sensacja w żołądku przyprawia mnie o wymioty.
- Nie masz zielonego pojęcia o tym, co się dzieje w tym domu, nie po tym co robiłeś! - Wrzasnął.
Moje serce waliło, a gardło zaciskało się z żalu i strachu.
- Gdzie kurwa ona jest, Robin?! - Drugi głos odezwał się, a moje przerażenie było jeszcze bardziej namacalne.
- No proszę, kogo ja tu widzę. - Śmiech mojej niani wypełnił moje bębenki, dzięki czemu uspokoiłam się na tyle, aby oddychać wolniej.
- Zamknij się suko! - Burknął. - Gdzie ona jest? - Powtórzył, zamarłam. A sekundy ciszy były jak godziny.
- Nie ma jej tu. - Cichy głos matki sprawił, ze spięłam się. - Idźcie stąd, bo wezwę policje. Zbyt wiele zrobiliście.
-Oh, Becca chcemy o wiele więcej, gdzie ona jest?!- Krzyknął kończąc zdanie.
- Faktycznie nie obchodzi nas. - Glos Robina trafił we mnie jak sztylet. Ponownie wybuchłam płaczem, a nowa warstwa słonej cieczy pokryła policzki. - Porozmawiajmy w moim gabinecie.
- Co ty kurwa robisz! - Aubree Krzyknęła. - Czy ty jesteś takim bez uczuciowcem?! Nie wystarczy Ci to, co oni i ten przychlast zrobili? Naprawdę masz ją głęboko w poważaniu? A co z tobą Rebecca? Co z wami nie tak! – Kobieta mówiła przez żeby ostatnie słowa.
- Skończyłaś? -Matt przerwał wywód Bree. - A ty Robin prowadź. Osunęłam się na ziemie.
Bezwładnie leżałam na podłodze, jedynym dźwiękiem, który słyszałam to czas, kiedy pociągałam nosem. Wszystko powróciło, to z czym się uporałam wróciło jak bumerang trafiając w sam środek.Czego oczekiwałam? Przecież Robin i Becca maja mnie kompletnie w dupie. Bałam się; bałam się, ze skurwiel przyjdzie z nimi, krąg się zatoczy...a co ze mną? Obcy nie zawsze pomogą po raz kolejny poskładać moją psychikę do jakiegoś normalnego stanu. Funkcjonowanie jest czymś trudnym po traumatycznych wydarzeniach, które pamiętasz widząc i słysząc ich głosy. Dźwięk osób, które nie miały kręgosłupa moralnego, aby zostawić ciebie, gdy błagałaś o to.
Dwie godziny minęły za nim wróciłam do normalnego
stanu, kolejne trzy zostały przeznaczone na wyrzucenie obrazu twarzy Matt’a i
jego kolegów. Czwarta poświęcona została na przybranie maski silnej Alex.
Piąta była tą której obawiała się najbardziej. Powoli wstałam z podłogi, związałam
włosy w kitkę gumką z nadgarstka, a policzki i oczy wytarłam dłońmi. Poprawiłam
ubranie, chwyciłam klamkę i lekko nacisnęłam ją, a drzwi zaskrzypiały. Wiedząc,
że niemile widziani goście wyszli parę godzin temu, zbiegłam ze schodów. Kierowałam
się w stronę gabinetu ojca. Prawdopodobnie tam jest i będzie przez resztę dnia.
- Alex. - Przerażona matka odskoczyła od ojca, a on spojrzał na Becce unikając kontaktu wzrokowego ze mną.
- No patrz to ja. - Zadrwiłam, zbliżając się do brązowego biurka, unikając złości z powodu postawy Robin’a.
- Nie bądź niegrzeczna. - Upomniała mnie ponownie siadając na biurku.
- Nie mów mi, jaka mam nie być. - Wrzasnęłam. - Chcesz stworzyć kogoś innego! Ale przykro mi, że nie będę dalej twoją kukłą doświadczalną. Cholera, mam osiemnaście lat to ja powinnam tworzyć swoje plany na przyszłość nie ty i ojciec. To ja mam popełniać błędy, na których będę się uczyła. To ja powinnam dobierać sobie przyjaciół i chłopaków nie wy!- Wykrzyczałam unosząc ręce w gore. - Teraz wam coś powiem. - Zaśmiałam się sztucznie. - Nie zobaczycie mnie już nigdy więcej. Wyjeżdżam!
Spojrzałam na ich twarze, które kompletnie nic nie wyrażały, moje serce rozbiło się na tysiące kawałków, gdy stałam na środku gabinetu oczekując na ich skruchę, na przeprosiny. Czując łzy, które chcą wyjść na powierzchnie, odwróciłam się na pięcie i wybiegłam trzaskając drzwiami, miałam tylko jedno w głowię, jak najszybciej dostać się do pokoju, jednak moje zamiary najwidoczniej zostaną zmienione. Rebecca pociągnęła za mój nadgarstek, na co gwałtownie się odwróciłam wprost wpadając na nią.
- Nie masz prawa tak do nas mówić.- Warczy, ciągnąc mnie w stronę schodów.
- Mogę robić co chce! - Burknęłam, jęk wydostał się z moich ust, gdy Becca zacisnęła swoja dłoń mocniej wokół mojego nadgarstka. - Puść mnie do cholery. - Mówię przez zęby, próbując się wyrwać, ale nic się nie dzieje, a ja jestem ciągnięta po schodach i prawie co drugi schodek potykam się.
Gdy docieramy do drzwi mojego pokoju, korzystam z okazji i wyrywam się Rebecce.
- Daj mi wreszcie spokój. - Zaczęłam.- Jesteś nikim dla mnie, straciłaś w moich oczach i nadal tak się dzieje. Będziesz mogła zaadaptować sobie córeczkę twoich marzeń. – Zauważyłam. – Albo nie, może synka. – Śmieje się, patrząc w jej brązowe tęczówki.
Moja głową opadła w dół, gdy ręka matki spotkała się z moim policzkiem. Dotknęłam rozgrzanego miejsca mojej twarzy i zacisnęłam zęby z bólu na myśl wydarzenia, które miało miejsce sekundę temu. Przełknęłam ślinę za nim podniosłam głowę, aby spojrzeć w jej oczy, które nic nie pokazywały. Jakby jej serce porastał lód.
- Jesteśmy twoimi rodzicami i oczekujemy szacunku.
Zaśmiałam się prosto w jej twarz.
- Ty mówisz mi o szacunku? - Zadrwiłam wskazując palcem. - Jak możesz o tym wspominać skoro ty go nie masz do mnie. - Wyrzuciłam ręce w gore zrezygnowana.
Rebecca spojrzała wymownie.
- Nie chce Cię widzieć, masz szlaban do końca miesiąca. Jak zrozumiesz swoje zachowanie, przyjdź i przeprosić - Powiedziała z wypiętą klatka piersiowa i dumnym wyrazem twarzy. Zrobiłam to co kazała, trzymając się za policzek, który niemiłosiernie przypominał o zdarzeniu które miała miejsce niedawno. Rebecca zamknęła drzwi. Jednak odgłos klucza włożonego do zamka sprawił, ze biegłam w stronę drewnianej powłoki. Szarpnęłam za klamkę, ale było za późno. Zostałam uwięziona we własnym pokoju, domu.
- Otwórz drzwi, matko! - Wrzasnęłam, waląc swoimi pięściami w drewno. - Do cholery jestem pełnoletnia. - Krzyczałam dławiąc się łzami, które pojawiły się znikąd. Klatka piersiowa unosiła się i opadała.
Szloch rozprzestrzeniał się po pokoju, moje kończyny pulsowały z bólu, policzek nadal dawał o sobie znać. Usiadłam na panelach, opierając się plecami o drzwi, nogi zgięłam w kolanach i przysunęłam do klatki piersiowej. Twarz schowałam w dłoniach, prosząc o jakakolwiek pomoc.
- Alex. - Przerażona matka odskoczyła od ojca, a on spojrzał na Becce unikając kontaktu wzrokowego ze mną.
- No patrz to ja. - Zadrwiłam, zbliżając się do brązowego biurka, unikając złości z powodu postawy Robin’a.
- Nie bądź niegrzeczna. - Upomniała mnie ponownie siadając na biurku.
- Nie mów mi, jaka mam nie być. - Wrzasnęłam. - Chcesz stworzyć kogoś innego! Ale przykro mi, że nie będę dalej twoją kukłą doświadczalną. Cholera, mam osiemnaście lat to ja powinnam tworzyć swoje plany na przyszłość nie ty i ojciec. To ja mam popełniać błędy, na których będę się uczyła. To ja powinnam dobierać sobie przyjaciół i chłopaków nie wy!- Wykrzyczałam unosząc ręce w gore. - Teraz wam coś powiem. - Zaśmiałam się sztucznie. - Nie zobaczycie mnie już nigdy więcej. Wyjeżdżam!
Spojrzałam na ich twarze, które kompletnie nic nie wyrażały, moje serce rozbiło się na tysiące kawałków, gdy stałam na środku gabinetu oczekując na ich skruchę, na przeprosiny. Czując łzy, które chcą wyjść na powierzchnie, odwróciłam się na pięcie i wybiegłam trzaskając drzwiami, miałam tylko jedno w głowię, jak najszybciej dostać się do pokoju, jednak moje zamiary najwidoczniej zostaną zmienione. Rebecca pociągnęła za mój nadgarstek, na co gwałtownie się odwróciłam wprost wpadając na nią.
- Nie masz prawa tak do nas mówić.- Warczy, ciągnąc mnie w stronę schodów.
- Mogę robić co chce! - Burknęłam, jęk wydostał się z moich ust, gdy Becca zacisnęła swoja dłoń mocniej wokół mojego nadgarstka. - Puść mnie do cholery. - Mówię przez zęby, próbując się wyrwać, ale nic się nie dzieje, a ja jestem ciągnięta po schodach i prawie co drugi schodek potykam się.
Gdy docieramy do drzwi mojego pokoju, korzystam z okazji i wyrywam się Rebecce.
- Daj mi wreszcie spokój. - Zaczęłam.- Jesteś nikim dla mnie, straciłaś w moich oczach i nadal tak się dzieje. Będziesz mogła zaadaptować sobie córeczkę twoich marzeń. – Zauważyłam. – Albo nie, może synka. – Śmieje się, patrząc w jej brązowe tęczówki.
Moja głową opadła w dół, gdy ręka matki spotkała się z moim policzkiem. Dotknęłam rozgrzanego miejsca mojej twarzy i zacisnęłam zęby z bólu na myśl wydarzenia, które miało miejsce sekundę temu. Przełknęłam ślinę za nim podniosłam głowę, aby spojrzeć w jej oczy, które nic nie pokazywały. Jakby jej serce porastał lód.
- Jesteśmy twoimi rodzicami i oczekujemy szacunku.
Zaśmiałam się prosto w jej twarz.
- Ty mówisz mi o szacunku? - Zadrwiłam wskazując palcem. - Jak możesz o tym wspominać skoro ty go nie masz do mnie. - Wyrzuciłam ręce w gore zrezygnowana.
Rebecca spojrzała wymownie.
- Nie chce Cię widzieć, masz szlaban do końca miesiąca. Jak zrozumiesz swoje zachowanie, przyjdź i przeprosić - Powiedziała z wypiętą klatka piersiowa i dumnym wyrazem twarzy. Zrobiłam to co kazała, trzymając się za policzek, który niemiłosiernie przypominał o zdarzeniu które miała miejsce niedawno. Rebecca zamknęła drzwi. Jednak odgłos klucza włożonego do zamka sprawił, ze biegłam w stronę drewnianej powłoki. Szarpnęłam za klamkę, ale było za późno. Zostałam uwięziona we własnym pokoju, domu.
- Otwórz drzwi, matko! - Wrzasnęłam, waląc swoimi pięściami w drewno. - Do cholery jestem pełnoletnia. - Krzyczałam dławiąc się łzami, które pojawiły się znikąd. Klatka piersiowa unosiła się i opadała.
Szloch rozprzestrzeniał się po pokoju, moje kończyny pulsowały z bólu, policzek nadal dawał o sobie znać. Usiadłam na panelach, opierając się plecami o drzwi, nogi zgięłam w kolanach i przysunęłam do klatki piersiowej. Twarz schowałam w dłoniach, prosząc o jakakolwiek pomoc.
______________________
Dziękuję za wasze komentarze, oraz bardzo proszę o opinie tego rozdziału pod
postem. Jest to dla mnie bardzo ważne. Buziaki i do następnego. Przepraszam za błędy i inne rzeczy ;*
Czytasz = Komentujesz ♥♥
Czytasz = Komentujesz ♥♥